Dzisiejszy dzień miał być dniem
odpoczynku, a wyszło jak zwykle ;) jest 21:00, czekamy z
niecierpliwością aż sąsiad (brat właściciela mieszkania)
skończy naprawiać przeciekającą umywalkę, żeby w końcu się
wykąpać i odpocząć... Dobra strona tej sytuacji jest taka, że
sąsiad przyniósł bilety na koncert i dwoje z nas już próbuje się
na niego dostać w mieście. Tylko Jasiek śpi, bo ma swój rytm dnia
niezależnie od tego gdzie jest...
Dziś niemal wszyscy trochę
zaspaliśmy, odpoczywając po wczorajszych ruinach. Ruszyliśmy nad
morze, ale mimo że mieszkamy w prawie samym centrum Rzymu,
dojechanie gdziekolwiek zajmuje trochę czasu, więc kilka godzin
dziś spędziliśmy w komunikacji miejskiej... w jednym pociągu
podmiejskim udało się nawet obejrzeć pół odcinka „Rzymu” ;)
Dojechaliśmy do Lido, inaczej zwanego Osti i nawet udało nam się znaleźć morze. Było to jednak rozczarowujące doświadczenie, bo cała plaża jest poćwiartowana i żeby się na nią dostać trzeba przejść przez bramkę z biletami! Z deptaku zresztą widać tylko domki i parasole i nawet trudno rozpoznać, gdzie byłaby jakaś publiczna plaża... Zanim otwarto informację turystyczną (przerwa obiadowa!), pochodziliśmy więc sobie po molo i napiliśmy się soku pomarańczowego w kawiarni, bo samemu znalezienie publicznej plaży byłoby męczące.
W końcu dzięki informacji turystycznej dotarliśmy na plażę publiczną ze zdezelowanymi budynkami miejskimi, odpadającą farbą itp. Ale plaża jak plaża, Magdzie udało się nawet wykąpać. My z kolei dowiedzieliśmy się, że Jasiek, choć urodzony w roku wodnego wąża, miłośnikiem morza nie jest, bo na pomysł zanurzenia jego stóp w całkiem ciepłej przecież wodzie zereagował bardzo gwałtownie i obraził się na pewien czas. Ale coś podejrzewaliśmy, że nie jest wodnym stworzeniem po pierwszych reakcjach na kąpiel choćby w wanience.
Swoją drogą to niesamowite ile
kilometrów przebywamy codziennie. Niesamowite jest wtedy, gdy
pomyśli się jak wielka jest to zmiana historycznie. Niektóre
szacunki mówią (John Urry), że w ciągu 200 lat przeciętni
Amerykanie zwiększyli przemierzany codziennie dystans z 50 metrów w
1800 roku do 50 kilometrów w 2000 roku. Nie jesteśmy przeciętnymi
Amerykanami, a mieszkając i pracując na kampusie raczej zaniżamy
średnią. Jednak to, na co zwróciliśmy tutaj uwagę w związku z
pokonywanymi odległościami, to hałas. Wydaje się, że im dalej
wybieramy się, tym wyższą płacimy za to cenę w decybelach. Dziś
zwróciliśmy na to uwagę, bo kilkukrotnie nie mogliśmy dojść do
tego czy Jaś w wózku gada czy tylko otwiera usta. Poza tym mając
małe dziecko, ludzie w roli rodziców stają się znacznie bardziej
wyczuleni na kwestie szkodliwości warunków środowiska, w którym
przebywa ich dziecko. Co prawda nadal dostosowujemy się do
okoliczności i jedziemy dalej, ale też pozostajemy w gotowości do
„heroicznych czynów” – chętnie byśmy jakąś międzynarodową
petycję podpisali albo wręcz zagłosowali na kogoś, kto wspomni o
konieczności redukcji hałasu...