w drodze

w drodze

niedziela, 30 sierpnia 2009

Islandia – pierwsze wrażenia i spostrzeżenia


Środa, 26.08.2009, 20:20 czasu islandzkiego

Mamy w końcu meble, więc siedzimy jak ludzie na kanapach i fotelach, relaksując się po kolejnym dniu pogoni za sprzętami do naszego domu. Nie mamy internetu, więc czytamy gazety, uczymy się języka, robimy notatki... Jak za dawnych czasów w Kopenhadze albo w Gdańsku, kiedy oddaliśmy komputer do serwisu. Żeby zdobyć podłączenie do internetu trzeba mieć islandzki numer identyfikacyjny, kennitalę, o który już się zgłosiliśmy i którego z utęsknieniem wyglądamy na podłodze pod drzwiami wejściowymi. Bez kennitali nie zdobędziemy też legitymacji studenckiej, nie zapiszemy się na kursy na uniwerku ani też nie kupimy biletu semestralnego ze zniżką, więc wszędzie chodzimy na piechotę. Szczególnie uciążliwa jest droga do Jyska, który tu nazywa się zresztą zupełnie inaczej. Idzie się co najmniej 40 minut chodnikiem przy czymś w rodzaju autostrady. Co gorsza, byliśmy tam już dwa razy i nie udało nam się jeszcze zrobić zakupów – raz zapomnieliśmy portfela, a raz weszliśmy do sklepu obok i zanim się obejrzeliśmy byliśmy już w domu... Bo sklep okazał się magazynem z używanymi meblami, gdzie wybraliśmy sobie sofę, fotel, biurko, dwa krzesła i – przede wszystkim - ogromny dwumetrowy stół drewniany, a zaraz potem zamówiliśmy sobie taksówkę, z która pojechaliśmy do domu.

Przy okazji sfalsyfikowaliśmy jedną z tez o Islandii – że wszyscy mówią tu po angielsku. Nasz kierowca nie mówił, nie rozumiał nawet liczebników, które daleko od islandzkich przecież nie odbiegają. Za to potwierdziła się druga teza – że wszędzie można płacić kartą – i w charytatywnym second handzie, i w taksówce, gdzie pan kierowca trzymał terminal pod jakimiś szmatami obok siedzenia.

Jak dotąd, a jesteśmy na Islandii już 4 dni, nie mieliśmy jeszcze w rękach islandzkich pieniędzy. Wszędzie płacimy polską kartą, co jest o tyle wygodne, że dostajemy od razu smsem informację, ile zapłaciliśmy w złotówkach. A płacimy w pewnym sensie coraz mniej, korona jak na razie wciąż spada, czy może raczej złotówka rośnie. Niesamowite wrażenie, na wszystko prawie nas stać, ceny porównywalne z polskimi, nawet produktów sprowadzanych z Danii... Książki niektóre tańsze niż w Polsce, rowery też...



I przez cały czas się dziwimy jak to działa, kto na tym zyskuje, a kto traci... Na pewno nie zyskują pracujący tu obcokrajowcy, którzy wysyłają pieniądze rodzinie. Wartość korony w porównaniu do złotówki spadła od 2007 r. niemal trzykrotnie!

Jak tylko przyjechaliśmy do stolicy przenocowaliśmy u włoskiego couchsurfingowca, Andrei (w poniedziałek dopiero mogliśmy odebrać klucze do naszego mieszkania w akademikach). Mieliśmy chyba najlepsze możliwe wprowadzenie do Islandii. Spędziliśmy pół niedzieli i kawałek poniedziałku rozmawiając z Andreą i jego dziewczyną Björk i dowiedzieliśmy się wielu ciekawych rzeczy o Reykjaviku. Np.:

  • Co sobotę odbywa się gotowanie w ramach Food not Bombs, które jest wspierane przez różne instytucje ofiarujące produkty spożywcze.

  • Zasiłek dla bezrobotnych wynosi 70% poprzedniej pensji, co nie jest bardzo złą stawką, biorąc pod uwagę, że pensje są wysokie.
  • W czasach „prosperity” ogromnie dużo osób zaciągało kredyty, ale były tez osoby przezorne, np. nasi przyjaciele, którzy od początku wiedzieli, że należy tego unikać.
  • Wiele osób ma teraz problemy finansowe, ale nasi przyjaciele odnieśli wrażenie, że w telewizji o swojej tragedii opowiadają ludzie bogaci, z samochodami, którzy może i dużo stracili, ale nie powinno to znacząco zmienić standardu ich życia, a w każdym razie na pewno nie będą głodować.
  • Związki zawodowe opłacają swoim zagranicznym pracownikom kursy języka islandzkiego.
  • Po Islandii można bez problemu jeździć autostopem, choć raczej nigdy na drodze nie zatrzyma się duży samochód (jest tu mnóstwo landcruiserów). Duży samochód = małe serce.
  • Islandzki chleb nie nadaje się do jedzenia – jest albo paskudny, albo bardzo drogi, opłaca się więc piec.
  • Podczas styczniowych demonstracji policja atakowała gazem nawet spokojne osoby (jak Bjork, tę u której mieszkaliśmy, nie piosenkarkę :)).
  • Reykjavik jest świetnym miejscem do życia, spokojnym, „na miarę człowieka”.
  • Irytująca może być natomiast pogoda, zwłaszcza wyjątkowo długa zima, trwającą nawet do maja. Wtedy może być ciężko, dlatego warto zimą choć na chwilę gdzieś wyjechać.
  • Loty na Grenlandię są bardzo drogie, mimo że to blisko. Czasem bardziej opłaca się polecieć do Danii i stamtąd na Grenlandię. Ale podobno można się tam jakoś tanio wybrać w roli antropologów :)
  • Wielu Islandczyków wierzy w elfy i trolle. Do tego stopnia, że wstrzymano budowlę pewnej elektrowni, gdy okazało się, że będzie postawiona w miejscu, gdzie istoty te zamieszkują (przynajmniej według jakiejś grupy, która protestowała). Björk sama nie potrafiła powiedzieć, czy w nie wierzy, ale raczej skłaniała się ku temu, że tak. Śladem istnienia trolli mają być między innymi różne kamienie.
  • Islandczycy pija ogromne ilości kawy.
  • Niektórzy turyści (np. Amerykanie) będąc w centrum miasta pytają często, jak dojść do centrum, a stojąc obok centrum handlowego, pytają gdzie ono jest. Wydaje im się, że stolica i Centrum Handlowe powinny być ogromne.
  • W sklepach islandzkich nie można kupić alkoholu. Tylko w specjalnym sklepie (vinbuðið), czynnym tylko do którejś tam godziny.
  • W Reykjaviku jest Free Shop, gdzie można oddawać niepotrzebne rzeczy lub zaopatrzyć się w potrzebne. Jest też second hand (do tego trafiliśmy). Coraz więcej ludzi z nich korzysta. Coraz mniej jedzenia ze sklepów trafia do śmietników, coraz więcej jest sprzedawanych następnego dnia, po niższej cenie.
  • Kiedyś można było znaleźć dużo mebli na tzw. wystawkach, teraz coraz mniej.
  • W piwnicy kościoła adwentystów można dostać za darmo rower lub też naprawić, jak się już ma jakiś.
  • Nie ma już czyśćca.
Tego ostatniego dowiedzieliśmy się, o dziwo, właśnie od Björk, a nie z polskiej prasy. Nie zdążyliśmy sprawdzić informacji, no i w końcu nie wiem - jest jeszcze czyściec, czy papież już go zlikwidował? Podobno też nie można się już modlić do aniołów, to powiedział nam Gangster Chrystusa, czyli ministrant w stroju motocyklisty, siedzący na motorze obok kościoła katolickiego. Poza napisem „Gang of Christ” miał też na kurtce zdaje się napis „Salvation Army”. Czekał na biskupa. Kościół katolicki wygląda jakby przeniesiony z Francji, protestanckie są zupełnie inne. Część, tak jak i większość chyba budynków w centrum, pokryta jest blachą falistą. Inne wyróżniają się nieco bardziej, np. Hallgrímskirkja – niemal symbol Reykjaviku, obecnie remontowany.

Całe szczęście dla kościoła, w dni powszednie uwijają się wokół niego robotnicy, podczas gdy zupełnie opuszczony stoi symbol krachu – Music Hall w porcie, ciągle nieskończony. Krach dotknął też chyba jeden z niewielu wieżowców w mieście, który stoi pusty, a w pewnym dowcipie obrazkowym stanął obok Mikołaja jako "Islandia - finansowa stolica świata" - nowy członek świata fikcyjnych postaci.

Poza tym na ulicach nie da się poznać, że kryzys – mnóstwo turystów (bo tanio), sklepy pełne klientów. Co jakiś czas w gazetach trafiamy tylko na zdjęcie domu lub samochodu jakiegoś bankiera oblanych czerwoną farbą przez „nieznanych sprawców”.

Wracając jeszcze do turystyki, to jutro lub pojutrze (w zależności od tego, czy przyjdzie w końcu kennitala, a wraz z nią internet) wybieramy się na wycieczkę. Chodzi o to, żeby nie spędzać całego tygodnia na zakupach :) Chcemy wybrać się do Þingavellir, czyli miejsca, w którym od czasów wikingów do końca XVIII wieku obradował islandzki parlament; do krainy gejzerów oraz zobaczyć wodospad Gullfoss. Trochę to dużo jak na jeden wieczór, ale to ma być „pierwsza orka”. Potem jeszcze, miejmy nadzieję, tam trafimy, np. oprowadzając jakichś (znów - miejmy nadzieję) gości. Teraz chcemy tylko skorzystać z możliwości dojazdu bezpośrednio autobusem, bo od września podobno nic już nie będzie kursować w kierunku tzw. interioru....

I jeszcze kilka zupełnie oderwanych od wszystkiego uwag:
- wszędzie dookoła pełno kaczek. Dzikich. Albo może gęsi dzikich, cholera wie. W każdym razie jest ich bardzo dużo w naszych okolicach, a jeszcze więcej zielonych kup na chodnikach;

- mieszkania tu ogrzewane są energią geotermalną, a w kranach płynie właśnie taka geotermalna woda. Zajeżdża niesamowicie siarkowodorem – jak w zdrojach. Tak samo zresztą jak czasem powietrze w niektórych częściach miasta.

- jest chłodno (10-15 stopni), wieje i kropi prawie cały czas...

- jedzenie mają świetne, zwłaszcza nabiał i warzywa. W sklepach jest też dużo polskich produktów, poza Prince Polo są też polskie ogórki, płyn do mycia naczyń, a w sklepie z alkoholem miody pitne, kilka rodzajów polskiego piwa i żubrówka;


Reykjavik jest pełen kontrastów i nie na tyle turystyczny, jak można by się tego spodziewać po stolicy europejskiego kraju. Nabrzeże wygląda np. tak:



Może kilka słów o uniwersytecie. Budynki nie są opisane po angielsku, a kampus nie jest otoczony płotem (!) przez co nawet nie bardzo wiadomo, czy trafi się do budynku jakiegoś wydziału czy np. do muzeum.

Wspaniałe jest osiedle studenckie. Położone jest nad oceanem, co nie jest akurat jego największą zaletą, ale fajnie to brzmi ;) Wynająć można tu pokoje jednoosobowe, dla par (czyli taki jak nasz) lub dla par z dziećmi. W najbliższej okolicy są przynajmniej 3 przedszkola.



Aha, jeszcze się pochwalę – kopiłam sobie islandzką książeczkę dla dzieci i poza jednym zdaniem, wszystko zrozumiałam :) Generalnie język bardzo trudny (z gazet nie rozumiem nic), ale jak chcą, to potrafią go uprościć do krótkich zdań zrozumiałych dla dzieci i obcokrajowców :)