w drodze

w drodze

niedziela, 15 lutego 2015

Po Łodzi na sucho

Wygląda na to, że pobiliśmy jakiś rekord. Trzy dni mieszkaliśmy w centrum Łodzi i nie zobaczyliśmy tej słynnej Piotrkowskiej. Tak to bywa, gdy jeździ się z trochę już starszym dzieckiem, którego nie da się już w takiej pełni kontrolować, jak to bywało z wtulonym w chuście maluchem. Bywa nieprzewidywalnie. Tym razem dopadło Jaśka przeziębienie, które najprawdopodobniej budowaliśmy wspólnie krok po kroku jeszcze w Toruniu. Suche powietrze w pokoju hostelowym, podmarznięcie na dworcu w oczekiwaniu na opóźniony pociąg, a potem przegrzany przedział i mnóstwo niepozwalających zasnąć atrakcji w Łodzi i wieczorem Janek gorączkował i zalewał się katarem. Pierwszy pełny dzień w Łodzi przesiedzieliśmy więc w mieszkaniu, próbując dojść do siebie. Za to rozmawialiśmy o mieście z wujkiem i ciocią. Dostaliśmy też od nich materiały do zapoznania się, z których - grozili - że będą nas odpytywać. Jednym z takich łódzkich naszych zadań był poniższy film. Spojrzenie na strukturę miasta z lotu ptaka, żeby dostrzec jej strukturę i ubytki, a potem oprowadzanie i ocena konkretnych przykładów korozji i renowacji złożyło się w tym wykładzie na dziwne wrażenie, że architekt jest takim stomatologiem miasta. Tylko sam naprawiać nie może. Cały ten przegląd robi bardzo zachęcające wrażenie. Lepsze niż nauczeni jesteśmy sami sobie wydobyć z tego dość osobliwego miasta. Dobrze byłoby wrócić do wielkomiejskiej Łodzi, kiedy zrobi się ciepło.



Poniedziałek był naszym ostatnim pełny dniem w wielkomiejskiej Łodzi. Janek wydobrzał na tyle, że udało nam się z nim wyjść. Poszliśmy do parku szukać kaczek. Kaczki są ważne w życiu dzieci. Znaleźliśmy kilka kaczek, mimo że woda w parku wydawała się skuta lodem. W parku namierzyliśmy też wiewiórkę i to też było wielkie dla Janka przeżycie. Potem ciągle pokazywał znak na wiewiórkę i mówił "jeden", jak gdyby chciał zobaczyć drugą. Park był duży, śniegu pełno, więc skorzystaliśmy z okazji, żeby się rozgrzać i zacumowaliśmy na chwilę w Palmiarni. Bardzo tam było ciepło i wilgotno - idealny mikroklimat dla przeziębionego dziecka, które powinno się trochę naoddychać ciepłym, wilgotnym powietrzem. W Palmiarni usiłowaliśmy karmić mięsożerne żółwie i ryby. Pokarm specjalny kupiliśmy (1 zło) razem z biletami wstępu (8 zło każdy), ale zwierzęta były już chyba przejedzone, bo na ogół nie były nami zainteresowane. Nie to, co kaczki.

Pokój zabaw w Tubajce

Spodziewaliśmy się, że Janek może w każdej chwili zasnąć lub przynajmniej wejść w marudny tryb, więc szukaliśmy miejsca, w którym moglibyśmy go przeczekać. Skierowaliśmy się do kawiarni w parku - Tubajka. Było to miejsce bardzo przyjazne dzieciom. Ceny mniej przyjazne rodzicom, ale postanowiliśmy wesprzeć to miejsce tak dobrze odpowiadające naszemu zapotrzebowaniu i tak fajne. Były też fajne książki z lokalnego wydawnictwa i skorzystaliśmy z okazji i kupiliśmy sobie jedną o piesku, który czegoś szukał, wydaną przez łódzkie wydawnictwo Ładne Halo.


Nasze dziwne rzeczy z rękami

Z Łodzi wyjechaliśmy pociągiem. Zła sława pociągów z Łodzi do Wrocławia w naszym przypadku okazała się przesadzona. Pociąg ładnie na nas czekał. Bez problemu kupiliśmy bilety z miejscami pod oknem i nikt nie dosiadł się do nas. A mieliśmy pewne etyczne obawy związane z kontaktami z innymi ludźmi. W końcu Janek przeziębiony i my też w nie najlepszej kondycji oboje jesteśmy, więc woleliśmy jechać izolowani. I tak też się stało. Dojechaliśmy bez opóźnień. A czas trwania podróży był idealny, bo Janek zdążył zasnąć i obudził się tuż przed stacją końcową.