w drodze

w drodze

niedziela, 9 lutego 2014

Renesanse


W sobotę nie mieliśmy już nawet resztek sił, żeby coś napisać, wszystkie zjadło zwiedzanie muzeum Uffici. Prawdę mówiąc, zastanawialiśmy się długo, czy tam wchodzić, bo sztuka renesansowa nie należy do naszych ulubionych, ale w końcu uznaliśmy, że skoro jesteśmy już we Florencji, a to jest jedna z jej największych atrakcji... to może uda nam się lepiej ją zrozumieć. Chyba się udało, ale nie nazwalibyśmy tego przyjemnością. Muzeum wybitnie nieprzyjazne zwiedzającym – bardzo niewiele miejsc do siedzenia, a całe kilometry do przejścia. Zero interaktywności czy choćby jakiejś próby narracji, opowiedzenia o tym, co widzimy. Po prostu mnóstwo obrazów i rzeźb zestawionych razem. Audio guide nie wart swojej ceny – tak jak i przy opisach pod obrazami zawierał głównie informacje kto co namalował/wyrzeźbił i kiedy, co znajduje się na obrazie i jakie były jego losy (kto kupił, w jakich był galeriach...). Po kilometrach chodzenia nie ma to i tak żadnego znaczenia, a coraz bardziej przeważa uczucie „co mnie obchodzi, co kto kiedy namalował?”. Miłym zaskoczeniem była tylko sala bez żadnych obrazów, ale z siedzeniami/miejscmi do leżenia, gdzie my odpoczywaliśmy, a Jasiek flirtował z dziewczętami, wpatrzonymi w niego gromadnie i twierdzącymi, że to on jest prawdziwym dziełem sztuki. Generalnie wzbudzał sporo uciechy wśród zwiedzających, zwłaszcza gdy sunął na czworakach po podłodze. A robił to często, bo w wózku nie chciał siedzieć, a nosić go nie mieliśmy już sił. 

w towarzystwie rodzącej się Wenus

Chłopaki i Tycjan


Najciekawszym chyba wydarzeniem tego dnia było to, gdy przystanęliśmy pod Palazzo Vecchio, żeby wygrzać się trochę na słońcu zanim wejdziemy do muzeum. W pewnym momencie dobiegł do nas dźwięk werbli i ukazali nam się panowie w jakichś strojach z innej epoki. Odtańczyli taniec z flagami, a następnie przekazali jeden z werbli mężczyźnie, który wszedł na środek razem z żóną i córką. Mieli wielki balon, który w pewnym momencie przekłuli i wypadły z niego małe baloniki. Następnie wszyscy zgromadzeni krzyknęli „Vivat Florencja!” i „Vivat małżonkowie!”. Najprawdopodobniej były to srebrne gody :)










Pozostałą część dnia wypełniły nam zakupy na kilku jarmarkach z produktami regionalnymi, no i spożywanie tego. A wieczorem już opadnięci z sił, na leżąco czytaliśmy o historii miasa i graliśmy z młodym w piłkę. Trzeba przyznać, że nadspodziewanie dobrze nią rzuca, jak na swoje 8 miesięcy, ale też ćwiczy codziennie rzucając czym popadnie...