w drodze

w drodze

czwartek, 26 września 2013

Mi scusi, dov'è il mare?

Dzisiejszy dzień miał być dniem odpoczynku, a wyszło jak zwykle ;) jest 21:00, czekamy z niecierpliwością aż sąsiad (brat właściciela mieszkania) skończy naprawiać przeciekającą umywalkę, żeby w końcu się wykąpać i odpocząć... Dobra strona tej sytuacji jest taka, że sąsiad przyniósł bilety na koncert i dwoje z nas już próbuje się na niego dostać w mieście. Tylko Jasiek śpi, bo ma swój rytm dnia niezależnie od tego gdzie jest...

Dziś niemal wszyscy trochę zaspaliśmy, odpoczywając po wczorajszych ruinach. Ruszyliśmy nad morze, ale mimo że mieszkamy w prawie samym centrum Rzymu, dojechanie gdziekolwiek zajmuje trochę czasu, więc kilka godzin dziś spędziliśmy w komunikacji miejskiej... w jednym pociągu podmiejskim udało się nawet obejrzeć pół odcinka „Rzymu” ;)





Dojechaliśmy do Lido, inaczej zwanego Osti i nawet udało nam się znaleźć morze. Było to jednak rozczarowujące doświadczenie, bo cała plaża jest poćwiartowana i żeby się na nią dostać trzeba przejść przez bramkę z biletami! Z deptaku zresztą widać tylko domki i parasole i nawet trudno rozpoznać, gdzie byłaby jakaś publiczna plaża... Zanim otwarto informację turystyczną (przerwa obiadowa!), pochodziliśmy więc sobie po molo i napiliśmy się soku pomarańczowego w kawiarni, bo samemu znalezienie publicznej plaży byłoby męczące.

W końcu dzięki informacji turystycznej dotarliśmy na plażę publiczną ze zdezelowanymi budynkami miejskimi, odpadającą farbą itp. Ale plaża jak plaża, Magdzie udało się nawet wykąpać. My z kolei dowiedzieliśmy się, że Jasiek, choć urodzony w roku wodnego wąża, miłośnikiem morza nie jest, bo na pomysł zanurzenia jego stóp w całkiem ciepłej przecież wodzie zereagował bardzo gwałtownie i obraził się na pewien czas. Ale coś podejrzewaliśmy, że nie jest wodnym stworzeniem po pierwszych reakcjach na kąpiel choćby w wanience.



Plan był taki, żeby jeszcze wracając zahaczyć o ruiny w Osti, ewentualnie wrócić na Panteon, bo wczoraj nie zdązyliśmy, a mieliśmy jeszcze ważne bilety, ale zmęczenie materiału było już duże, a droga do domu i tak długa. Wróciliśmy więc i spróbujemy zregenerować siły przed jutrzejszymi muzeami...



Swoją drogą to niesamowite ile kilometrów przebywamy codziennie. Niesamowite jest wtedy, gdy pomyśli się jak wielka jest to zmiana historycznie. Niektóre szacunki mówią (John Urry), że w ciągu 200 lat przeciętni Amerykanie zwiększyli przemierzany codziennie dystans z 50 metrów w 1800 roku do 50 kilometrów w 2000 roku. Nie jesteśmy przeciętnymi Amerykanami, a mieszkając i pracując na kampusie raczej zaniżamy średnią. Jednak to, na co zwróciliśmy tutaj uwagę w związku z pokonywanymi odległościami, to hałas. Wydaje się, że im dalej wybieramy się, tym wyższą płacimy za to cenę w decybelach. Dziś zwróciliśmy na to uwagę, bo kilkukrotnie nie mogliśmy dojść do tego czy Jaś w wózku gada czy tylko otwiera usta. Poza tym mając małe dziecko, ludzie w roli rodziców stają się znacznie bardziej wyczuleni na kwestie szkodliwości warunków środowiska, w którym przebywa ich dziecko. Co prawda nadal dostosowujemy się do okoliczności i jedziemy dalej, ale też pozostajemy w gotowości do „heroicznych czynów” – chętnie byśmy jakąś międzynarodową petycję podpisali albo wręcz zagłosowali na kogoś, kto wspomni o konieczności redukcji hałasu...



Brak komentarzy: