w drodze

w drodze

piątek, 6 lutego 2015

Toruńskie pierogi i pierniki

Długo zastanawialiśmy się, gdzie spędzać tegoroczne ferie. Miała być Sycylia, a w końcu zdecydowaliśmy się na objazdówkę Toruń - Łódź - Wrocław. Heh, już nie pierwszy raz zastąpiliśmy ciepłą plażę polskimi zimnymi miastami - i pewnie tym razem także będziemy się zastanawiać czy było warto, no ale póki co wydawało nam się to ciekawą opcją, bo trochę mieliśmy już dość latania. Zwłaszcza na początku wydawało się, że będzie super, bo pobyt w Toruniu przyszedł nam do głowy, gdy zobaczyliśmy jakąś ofertę luksusów z parkiem wodnym. Gdy w końcu podjęliśmy decyzję, to oferta była już nieaktualna, ale pierniki zostały nam w głowach. No i znaleźliśmy ciekawą nową miejscówkę - taki kolejowy hostel, no i znając zamiłowanie naszego dziecka do pociągów i zegarów nie wahaliśmy się długo. Ruszyliśmy trochę się odprężyć, no i odwiedzić rodzinę i znajomków.

Witamy w podróży


Dworzec w Bydgoszczy: reklama to czy donos?

Kawa w termosie

W czwartek dojechaliśmy do Torunia. Wysiedliśmy z pociągu. Jaśkowi nie podobało się wysiadanie, więc się rozpłakał. Najprawdopodobniej przez to, że zabraliśmy mu telefon z włączoną latarką, bojąc się, że zgubi ją przy wysiadaniu. Wyglądało jednak tak, jak gdyby płakał, bo musi wyjść z pociągu. Na stacji remont. Wszystko rozkopane, opłocone, strzałki. Podążamy. Wylądowaliśmy w jakimś zamkniętym pomieszczeniu bez okien. Nie tędy droga. cofamy się i szukamy innego wyjścia z dworca. Niestety do przejścia są schody. Niby sobie radziliśmy jakoś ze znoszeniem i wnoszeniem wózka i torby na kółkach przy akompaniamencie lekko nieprzewidywalnych ruchów Janka, ale przez te schody i błoto, zaczęliśmy żałować, że wybraliśmy sobie do zwiedzania to miasto, a nie inne jakieś.

Zorza toruńska

Za późno jednak było już na szukanie miasta bardziej przyjaznego ludziom z wózkiem. Znaleźliśmy przystanek autobusowy, ale Janek zaczął marudzić, a my zaczęliśmy podejrzewać, że to nasenna marudność mu się włączyła, więc nie czekaliśmy, tylko wskoczyliśmy do taksówki i pojechaliśmy do naszego hostelu. Taksówkarz podjął się roli przewodnika, co było bardzo miłe. Trochę geografii, jakieś ciekawostki o reflektorach przez Wisłę, co ma symbolizować most jakiś. Dwa razy usiłował żartować, że jedziemy na przystanek Woodstock, a nie przystanek Toruń, ale my nietutejsi i nieogarnięci telewizyjnie, dlatego dla porządku podkreślaliśmy, że jednak zależy nam na hostelu o nazwie "Przystanek Toruń".

Na hostelu nie zawiedliśmy się. To jest to, co Jasiek z miejsca jest w stanie polubić. Duża ilość zegarów i pociągi. Jak weszliśmy, to nie wyszliśmy z hostelu przez kilka godzin. Najpierw czekaliśmy aż Janek uśnie, a potem aż się obudzi. W międzyczasie podjechała do nas koleżanka, która pracuje w Toruniu i porozmawialiśmy sobie o życiu, czyli o pisaniu doktoratów. A potem zgłodnieliśmy tak, że tylko patrzyliśmy, kiedy Janek obudzi się, żeby w końcu ruszyć i coś zjeść. W hostelu nie było czynnej cały czas restauracji. Chęć zjedzenia kolacji trzeba z wyprzedzeniem komunikować. Zorientowaliśmy się też, że nasz pokój przesiąkł dymem papierosowym i nie jest to kwestia wywietrzenia, więc poprosiliśmy o zmianę pokoju Teraz mamy mniejszy, ale na szczęście bez telewizora. No i bez smrodu. Niby człowiek się przyzwyczaja, tzn. świadomie nie czuje po jakimś czasie, ale jak zauważyła Gośka - lepiej nie obudzić się z bólem głowy, bo nie o to chodzi w wypoczywaniu.

W końcu Janek obudził się, więc ruszyliśmy do centrum. I od razu pierwszy szok - mróz. Jesteśmy wprawdzie na południu, na południu od Gdańska, ale daleko od morza i tu jest przeraźliwie zimno. Nic to, brnęliśmy dalej. Ładnie tu. Swojsko, czyli architektura poniemiecka, choć Gośce kojarzyło się centrum z Krakowem. Knajpy mają tu piwnice. Wylądowaliśmy w pierogarni. Zapowiadano mam, że to będzie hit, ale po przejrzeniu menu w internecie, byliśmy sceptyczni. To znaczy fajne miejsce, ale dla wegetarian z wyłączonym mlekiem, to możliwości manewru mieliśmy znacząco ograniczone. Pierogi z kapustą i grzybami, pierogi z ziemniakami i cebulą. Do tego po piwie bezalkoholowym i już. Drugi raz musielibyśmy zamówić to samo. Na szczęście kelnerka zorientowała się, że surówka z marchwi była na śmietanie, więc Janka też w pierogi wpakowaliśmy. W zasadzie to został urządzony jak robaczek z pewnej bajki. Który robaczek? No, może niektórzy zgadną jeśli powiemy, że do picia dostał sok jabłkowy, a pierogi były z jabłkami.

Ci, którzy poruszają Ziemię

Osły?

Podejrzliwie wobec pomniczków

Jak w domu


Powrót do hostelu okazał się trudny, bo Janek zaczął zanosić się płaczem, bo bardzo chciał być niesiony przez mamę. Inne opcje transportu nie odpowiadały mu wcale. Ani siedząc w wózku, ani "ijo-ijo", czyli stanie z tyłu, ani chodzenie, ani bieganie, ani nawet noszenie przez tatę. Był zmęczony pewnie było mu zimno. Było już dość nieprzyjemnie. Skończyło się na tym, że podróżował pod płaszczem taty i jakoś się uspokoił. Kupiliśmy też pierników trochę i poszliśmy spać.