w drodze

w drodze

piątek, 3 sierpnia 2012

Stavanger


-->
z wczorajszych/czwartkowych notatek samolotowych:



I czas wracać do Gdańska po ostatnim przystanku, czyli dwóch dniach w Stavanger. Tu zaopiekował się nami Gacek, więc odwiedziliśmy najlepsze miejsca w mieście, piliśmy meksykańską czekoladę, objadaliśmy się wegetariańskimi kolacjami i pieczonym przez Gacka chlebem i dostaliśmy kilka insajderskich wskazówek, dzięki którym Norwegia okazała się nie taka znowu droga (np. transport na lotnisko autobusem miejskim, a nie Flybussem).



Nie mieliśmy większej ochoty na wspinaczkę po mokrych skałach, żeby dotrzeć na fotografowaną przez wszystkich skalną półkę, więc skupiliśmy się na życiu miejskim i spacerowaniu po krętych uliczkach centrum. 




Przy okazji znaleźliśmy centrum norweskiej emigracji, gdzie obejrzeliśmy wystawę i spędziliśmy trochę czasu w przewygodnych fotelach z książkami historycznymi w rękach. Hit wystawy – plakat z pytaniami do potencjalnych imigrantów w USA. Ostatnim pytaniem urzędnika emigracyjnego decydującego o wjeździe Europejczyków do Nowego Świata było... czy są anarchistami... Na wystawie nie kontynuowano tego wątku, ale i tak wydawał nam się dość osobliwy.




Z innych dziwactw – w całym mieście unosił się mocny zapach karmy dla psów, co nie umilało spacerów, choć według przewodnika książkowego, dawniej miasto miało oleistą woń sardynek, kiedyś podstawy tutejszej gospodarki (dziś Stavanger jest podobno stolicą naftową kraju). Według przewodnika również około 10 procent mieszkańców miasta to migranci, co ma przełożenie na przykład na różnorodność restauracji. Nam wydawało się, że te 10 procent to mogliby być sami Polacy. Częściowo jako migranci, częściowo w postaci odwiedzających ich rodzin czy zwyczajnych turystów. Język polski słychać było wszędzie, jak zresztą we wszystkich miastach podczas naszej podróży. 



Kemping mieliśmy przy jeziorku, blisko centrum. Leżał przy ulicy bagiennej i rzeczywiście, trawa pod namiotem była nasiąknięta wodą jak gąbka. 

Pierwszy raz podczas tej podróży składać musieliśmy namiot w deszczu, ale nawet to nie zepsuło nam humorów, gdyż składaliśmy go tylko po to, żeby zaraz wskoczyć do samolotu i wylądować w domu!! Ostatni tydzień coraz częściej łapaliśmy się na tym, że myślimy już głównie o Gdańsku co zrobimy najpierw, jak już przyjedziemy? Najpierw odpoczynek i w końcu! jakiś film czy serial? A może jednak zacząć od wyprawy na rynek po warzywa i jajka? A może jednak pranie i suszenie namiotu, a potem przyjemności? I czy wytrzymamy drogę autobusem, czy będziemy chcieli być w domu jak najszybciej, taksówką? Staraliśmy się oczywiście dalej cieszyć podróżą i każdą jej chwilą, ale po niemal czterech tygodniach z dala od domu, zaczęliśmy już za nim mocno tęsknić. Teraz siedzimy w nadchmurnych fotelach, po pospiesznym śniadaniu lotniskowym i już, już prawie jesteśmy na miejscu!!