w drodze

w drodze

poniedziałek, 16 lipca 2007

Hardcore

W niedziele rano wyruszylismy z Szombathely. Do Zagrebia jest niewiele ponad 100 km. Niestety to byla niedziela, wiekszosc samochodow wypchana byla calymi rodzinami, a i tak bylo ich niewiele. Podwozili nas zaledwie po 10 km. Slonce grzalo coraz bardziej. W pewnym momencie, na zupelnym bezludziu, w niechcianym towarzystwie martwego psa (nie ruszal sie, nie podchodzilismy, bo i tak nie moglibysmy pomoc, wiec byl martwy) nasza sytuacja zaczela przypominac film 'Open water'. Tam para Polnocnych Amerykanow w beznadziejnej sytuacji, porzucona na srodku oceanu zaczela po prostu klocic sie i... tak pomarli. My zaledwie dyskutowalismy czy stac w miejscu z wiara w statystyke (w koncu sie trafi) czy maszerowac (bylo tylko 10km do granicy). Gdy tylko postawilismy sobie ten problem, nieoczekiwanie juz zatrzymal sie samochod i para Wegrow zabrala nas do autostopowiczowego raju. Byla to stacja benzynowa z klimatyzacja, darmowa toaleta, z parkingiem pelnym tirow, zaledwie 2km od granicy ze Slowenia. Jak to w raju bywa, po okolo pieciu godzinach stania tam, wariowalismy. Nikt nie zatrzymywal sie, TIRy mialy zakaz poruszania sie do 22:00, zaczepil nas dziwny wegierski policjant, a na stacji bylo po prostu..zimno. W koncu pojawila sie nawet para wegierskich stopowiczow. Byli profesjonalni, lekko uzbrojeni i wladali lokalnym jezykiem. Juz po pierwszym zdaniu podali nam czerwonego markera, zeby nasz napis byl lepiej widoczny (swojego markera zgubilismy). W P obudzil sie duszek rywalizacji i zgodzil sie w koncu maszerowac do granicy. Tam juz niestety czekala na nas para owych Wegrow, bo ich oczywiscie ktos podwiozl. P ponarzekal - a bylo to nie byle jakie narzekanie, bo przeciez nie mogl milczec przez ten, jak mu sie wtedy wydawalo, caly dzien - i pomaszerowalismy dalej, tj. z granicy wegiersko-slowenskiej na... slowensko-chorwacka!!! W burzuazyjnej Slowenii owszem ladnie, ucieszyl nas takze widok cmentarza ;) Teraz z kolei slowenscy policjanci nas zaczepili :/ Ludzie w przygranicznych miejscowosciach wydaja sie jacys spieci, zbyt powazni, podejrzliwi. Rekordy bija kierowcy austriaccy, na widok stopowiczow powaznieja, wbijaja wzrok w przednia szybe, udaja ze nikogo nie widza. Troche jakby sie bardzo bali, nie wiem. Niesamowite, jak bardzo podobnie reaguja, zero spontanicznosci, kreatywnosci, gestu, markowanego chocby kontaktu.

Na ostatnim kilometrze do granicy w koncu ktos nas podwiozl. Slowenski kierowca uparl sie, zeby mowic po niemiecku, Goska sie cwiczyla, mimo ze wszystkim chyba byloby lzej mowic we wlasnych jezykach. Na granicy, chorwacki policjant zaczal sie czepiac. Czy mamy pieniadze, jak wyglada karta bankomatowa. W koncu mowi, zechce przeszukac bagaze. Czlowiek w takiej chwili zaczyna zastanawiac sie, co tez moze byc podejrzanego w naszych plecakach. Przygladal sie malej, zielonej swiczce i zapalkom owinietym szczelnie w worku. Jakos wtedy chyba zdalismy sobie sprawe, ze wygladamy koles nie tyle ma nas za terrorystow czy przemytnikow, ale za narkomanow! Z powodu slonca G cala owinieta byla bowiem w parero, ktore wraz ze slomkowym kapeluszem mogly nasuwac skojarzenia z dziecmi-kwiatami.

Juz w Chorwacji na ulicy marszalka Tito pprosilismy starszego pana o wode. jezyk nie byl przeszkoda. I... udalo nam sie zlapac stopa do Zagrzebia. Prosto do Zagrzebia. Wyladowalismy tak po 22:00 juz niestety, a z powodu problemow z logowaniem na HC nie udalo sie pokontaktowac z miejscowymi. Nie mielismy gdzie spac, ale bylismy tak bardzo podekscytowani tym, ze sie udalo, ze dojechalismy, ze jest cieplo, pieknie, a my niezniszczalini... Po prostu oddalismy bagaze do przechowalni na dworcu i postanowilismy zwiedzac Zagrzeb przez cala noc. Byl kiedys taki film "Przed wschodem slonca" czy jakos taki mial tytul (tam, tak jedna para przechodzila Paryz), ale z nami to by sie filmu nakrecic nie dalo. Slabe dialogi. Rozumiemy sie juz bez slow prawie, a gdy juz mowilismy to wdzieraly sie jakies angielskie sowa, para-slowackie przekrecenia itp. Bylismy zachwyceni Zagrzebiem. Wszyscy mowili po angielsku, kazda zapytana osoba, bez wzgledu na wiek i stan upojenia!! W zasadzie byla jednak jedna osoba, z ktora po nagielsku sie nie dalo. To byl bezdomny. Ale z nim rozmawialismy po.. francusku!!!!

Kolo 5:00 g zdrzemnela sie na pol godzinki. Od ok. 8:00 zaczelismy sie wydostawac na miejscoke do stopowania znaleziona juz wczesniej przez G w podreczniku do stopowania :) Wydostanie sie tam, okazalo sie bardzo wymagajacym przedsiewzieciem. Ale na koncu, na stacji, pierwsza zaptana osoba od razu wziela nas do Ljubljany. Tam znalezlismy najtanszy nocleg mozliwy za 10 euro w dormitory. Po kilku godzinach spotkalismy dziewczyne z hospitalityclubu, oprowadzala nas do nocy. Tuz po 23:00 udalo sie w koncu pojsc spac :)