w drodze

w drodze

piątek, 7 lutego 2014

Florencja, światy i prędkości zwiedzania

Przemieszczenie się z Bolonii do Florencji okazało się nie takie proste. jak oczekiwaliśmy. Przede wszystkim zapomnieliśmy spisać sobie dokąd jedziemy (adres, telefon). Następnie spóźniliśmy się na autobus na dworzec. Pojechaliśmy kolejnym. Na dworcu przy automatach biletowych okazało się, że bilety do Florencji, które spodziewaliśmy się kupić po 9 euro, były już tylko po 24 za osobę. Zdesperowani ustawiliśmy się w kolejce do kasy z człowiekiem, G poprosiła o najtańsze bilety i okazało się, że da się dojechać do Florencji za 24 euro za 3 osoby, tyle że z przesiadką i nie od razu, lecz za godzinę. Czas spędziliśmy w poczekalni, w której był kącik dla dzieci (dość smętny, ale był). W specyficzny nastrój oczekiwania wprawiała też ściana poczekalni, na której upamiętniono ofiary faszystowskiego terroru z roku 1980. W czasie oczekiwania na pociąg oraz w drodze do Prato usiłowaliśmy łapać przygodne sieci wifi, żeby odszukać potrzebne informacje o miejscu, do którego mieliśmy dotrzeć. Zirytowani przerzucaniem kart SIM między telefonami i odcinającymi nas od sieci tunelami górskimi, zwróciliśmy się o ratunek do Rudej, wysyłając jej tradycyjnego SMSa. A Ruda przekazała nam potrzebne nam namiary w 3 minuty.



Florencja jest dużo ciaśniejsza niż Bolonia. Co ma znaczenie, gdy podróżuje się z wózkiem. G zrobiła na nas wrażenie prosząc kierowcę wielkiego samochodu o zjechanie z chodnika, bo nie mogliśmy przejechać wózkiem. Wynajęte mieszkanie okazało dość wygodne i ulokowane w centrum. Nie blisko centrum, ale właśnie w centrum. A że niebo było niebieskie, słońce przyjemnie świeciło, to temperaturę około 10 stopni C odczuwaliśmy jako wyższą, więc zaraz po wejściu do mieszkania, chcieliśmy wyjść i zwiedzać. Z dzieckiem czas jakoś inaczej płynie lub zagospodarowuje się, więc natychmiastowe wyjście zajmuje co najmniej 1 godzinę.

Rzadko zdarza nam się tron do karmienia
Na spacerze Jasiek od razu zasnął, a my próbowaliśmy odkryć nazwy mijanych budynków i ulic, a w informacji turystycznej dowiedzieć się, na jakie atrakcje możemy liczyć w najbliższych dniach.
Dawid
 

Pod katedrą widzieliśmy grupę rozśpiewanej młodzieży. Pierwszym podejrzeniem było, że to zlot jakichś świeżo uformowanych chrześcijan. Toteż zdziwiliśmy się, gdy grupa ta odśpiewała międzynarodówkę. Nie byliśmy w stanie orzec czy o repertuarze decydowało polityczne zaangażowanie tej grupy, czy to może lokalna specyfika kanonu pieśni biesiedanych.
Taka wielka wieża


Chyba powinniśmy przyznać się, że nasze wspólne podróżowanie nie jest do końca wspólne, ponieważ jest podróżowaniem różnych prędkości i odwiedzaniem różnych światów. To znaczy tata G zwiedza te miasta dużo bardziej intensywnie niż bylibyśmy to w stanie opisać. Wstaje wcześnie rano i czasem wraca po naszą trójkę, gdy już uda nam się wydobyć ku światu. Same relacje z tych jego eskapad powodują, że inaczej patrzymy na zwiedzane miasta. Do głów nie przyszło nam wcześniej, że Bolonia jest także miejscem pielgrzymek religijnych... A we Florencji my, przykładowo, widzimy balkon, a tata G też widzi balkon. Tyle że w jego świecie z balkonu tego przemawiał Adam Mickiewicz do Florentczyków namawiając ich do wojny z Austrią w roku... ech. Albo my patrzymy na rzeźbę, a tata G czytał pamiętniki jej twórcy. I nie żeby to był jakiś powszechnie znany rzeźbiarz, ot Cellini.
Przy dźwiękach gitarowej wirtuozerii Tadeusza Machalskiego
Reszta z nas zwiedza nieco mniej intensywnie i poświęca sporo czasu na zabawy w różnych miejscach, żeby Jasiek nie siedzial po prostu cały dzień w wózku. Jest na etapie ruchowego poznawania świata, jakieś dwa tygodnie temu nauczył się raczkować, więc chcemy dać mu szansę swobodnego ruchu. Ma go zresztą też sporo rano i wieczorem, kiedy siedzimy sobie w mieszkaniu, rozmawiamy, jemy, popijamy herbatki, a on zwiedza nowe mieszkania na czworakach i testuje nowe ścianki wspinaczkowe, jak np. florenckie ramy od łózka z fascynującymi złotymi gałkami. Prawdę mówiąc zaskoczyło nas, jak dziecko łatwo adaptuje się do nowych warunków, nie marudzi, wszędzie wydaje mu się podobać, a kiedy z bagażami szliśmy do nowego mieszkania (było tak blisko dworca, że aż szkoda było nam brać taksówke i pozbawiać się spaceru), przez większość drogi piszczał z zachwytu. Porównywalnie do swojego dziadka :)