w drodze

w drodze

sobota, 5 października 2013

10 lat podróżowania razem i zgubiona polityka

Piątek pewnie też był światowym dniem tego i owego (Światowy Dzień Uśmiechu!), ale dla nas był to po prostu ostatni dzień wycieczki (nie licząc soboty spędzonej w pociągu), dzień jacuzzi (każdy sobie postanowił poleżeć w ciepłej wannie z bąbelkami na koniec), dzień niespiesznych spacerów po Berlinie oraz dzień uroczystej kolacji w towarzystwie Iris, podczas której próbując przypomnieć sobie, jak zaczęło się nasze wspólne podróżowanie, ustaliliśmy, że we wrześniu obchodziliśmy 10-lecie naszych przygód.




Zaczęło się od wyjazdu na południe, na Węgry. Miało być pociągami – wyprawa sfinansowana z pieniędzy zarobionych podczas rozgrywek II ligi szachowej – lecz okazało się to naszym pierwszym doświadczeniem z autostopem, od którego uzależniliśmy się na dobrych kilka lat. Dawniej patrzyliśmy na ludzi siedzących w kawiarniach i restauracjach i zastanawialiśmy się czy kiedykolwiek będzie nas stać na to, żeby tak wypoczywać. Po dziesięciu latach wchodzimy do pierwszego z brzegu sympatycznego miejsca, jeżeli tylko ma toaletę i warunki odpowiednie do karmienia dziecka. Czyli nie jest źle, jest postęp, choć pewnie same podróże już robią na nas mniejsze wrażenie. Ale mamy nowe atrakcje, podróżujemy całą rodziną i dzięki temu jest weselej. Taki był zresztą jeden z głównych celów podróży – nie tylko zobaczyć Rzym i odpocząć przed nowym rokiem akademickim, ale też spędzić trochę czasu z rodzicami, a Jasia dziadkami, którzy nie mają możliwości być z nim na co dzień. Udało się i wszyscy są z wycieczki zadowoleni. Obmyślamy już kolejny wyjazd :)




Nasze spacery wyglądały różnie. Jasiek z rodzicami i babcią po prostu szwendali się. Tata G chodził swoimi ścieżkami i tempem, a Magda z czasem weszła w stacjonarny tryb regeneracyjny. Jako najliczniejsza ekipa trafiliśmy na drugi dzień festynu zorganizowanego wokół Bramy Brandenburskiej z okazji święta zjednoczenia Niemiec. G targowała się przy stoiskach z ubrankami dla dzieci. Odrobinę tylko połasuchowaliśmy na tym festynie. W końcu wylądowaliśmy w naszym ulubionym w Berlinie sklepie z ubraniami. G wyszła stamtąd z sukienką i bluzką, P z koszulką. 








Po tych zakupach rozpoczęliśmy powrót. Do domu wracaliśmy długo, wzdłuż rzeki. W Berlinie ładna pogoda, lekki chłód, ale bezwietrznie i bezdeszczowo. Były jednak też momenty przygnębiające, gdy zatrzymywaliśmy się przy pomniku „Pomordowanych Żydów Europy” czy dzieci żydowskich jadących pociągami "do życia" (na przechowanie do Anglii) i "do śmierci". Podobny pomnik stoi swoją drogą w Gdańsku przy dworcu...





Wcale nie mieliśmy ochoty wracać. Kichając, prychając nasze ciała wszczęły bunt przeciwko skandalicznemu obniżaniu się temperatury otoczenia. Niektórych ciała rozpoczęły ten bunt jeszcze w Rzymie. Wyszliśmy z domu później niż planowaliśmy, więc drogę na dworzec prawie przebiegliśmy z bagażami. Ale na miejscu byliśmy 3 minuty przed odjazdem naszego pociągu. Na dworcu zostawiliśmy babcię Jasia, bo jej autobus do Wrocławia był dopiero za kilka godzin. W pociągu poznaliśmy pewną starszą panią, którą za 5 euro wzięliśmy na stopa na nasz pięcioosobowy bilet. Sporo z nami rozmawiała, bywało to bardzo irytujące, zwłaszcza na początku, kiedy długo wyklinała na kogoś, kto chciał, żeby za bilet zapłaciła 5,80 (faktycznie tyle wychodziło na osobę, my policzyliśmy trochę taniej). Potem zrobiła się bardzo przymilna widząc Jasia, ale znowu słysząc, że byliśmy w Rzymie uderzyła w rozmowy o papieżach i zakonach. Następnie próbowała pomóc nam dowiedzieć się, z którego peronu mamy odjazd w Szczecinie oraz zlokalizować kładkę pomocną przy zmianie peronów. Komentując stan kolei w Polsce zdążyła zasugerować, że może zmiana władzy przywróci ludziom godność, a konkretnie – kolejarzom zniżki.

Przesiadka w Szczecinie zapowiadała się stresująco, bo nie mieliśmy biletu na polski pociąg (biletów ze zniżką rodzinną nie dało się kupić przez internet), a tylko kilka minut na przesiadkę. G biegła po bilet, ale mimo że była pierwsza przy kasie nie chciano sprzedać jej biletu na pociąg, co odchodził za 4 minuty – słabą psychę mają w tym Szczecinie. Zamiast tego G skoczyła więc jeszcze kupić gazety na drogę, ale Politykę zgubiła w biegu. Upieramy się, że więcej to mówi o polityce w Polsce (śliska sprawa), niż o uścisku G (żelaznym). Podróż pociągiem wyjątkowo miła, w osobnym przedziale (dzięki Jasiowi podróże pociągiem są nie tylko tańsze, ale i wygodniejsze!) i z gorąca czekoladą. Nawet wózek udało się wstawić do przedziału :)