Piątek pewnie też był światowym
dniem tego i owego (Światowy Dzień Uśmiechu!), ale dla nas był to
po prostu ostatni dzień wycieczki (nie licząc soboty spędzonej w
pociągu), dzień jacuzzi (każdy sobie postanowił poleżeć w
ciepłej wannie z bąbelkami na koniec), dzień niespiesznych
spacerów po Berlinie oraz dzień uroczystej kolacji w towarzystwie
Iris, podczas której próbując przypomnieć sobie, jak zaczęło
się nasze wspólne podróżowanie, ustaliliśmy, że we wrześniu
obchodziliśmy 10-lecie naszych przygód.
Zaczęło się od wyjazdu
na południe, na Węgry. Miało być pociągami – wyprawa
sfinansowana z pieniędzy zarobionych podczas rozgrywek II ligi
szachowej – lecz okazało się to naszym pierwszym doświadczeniem
z autostopem, od którego uzależniliśmy się na dobrych kilka lat.
Dawniej patrzyliśmy na ludzi siedzących w kawiarniach i
restauracjach i zastanawialiśmy się czy kiedykolwiek będzie nas
stać na to, żeby tak wypoczywać. Po dziesięciu latach wchodzimy
do pierwszego z brzegu sympatycznego miejsca, jeżeli tylko ma
toaletę i warunki odpowiednie do karmienia dziecka. Czyli nie jest
źle, jest postęp, choć pewnie same podróże już robią na nas
mniejsze wrażenie. Ale mamy nowe atrakcje, podróżujemy całą
rodziną i dzięki temu jest weselej. Taki był zresztą jeden z
głównych celów podróży – nie tylko zobaczyć Rzym i odpocząć
przed nowym rokiem akademickim, ale też spędzić trochę czasu z
rodzicami, a Jasia dziadkami, którzy nie mają możliwości być z
nim na co dzień. Udało się i wszyscy są z wycieczki zadowoleni.
Obmyślamy już kolejny wyjazd :)
Nasze spacery wyglądały różnie.
Jasiek z rodzicami i babcią po prostu szwendali się. Tata G chodził
swoimi ścieżkami i tempem, a Magda z czasem weszła w stacjonarny
tryb regeneracyjny. Jako najliczniejsza ekipa trafiliśmy na drugi
dzień festynu zorganizowanego wokół Bramy Brandenburskiej z okazji
święta zjednoczenia Niemiec. G targowała się przy stoiskach z
ubrankami dla dzieci. Odrobinę tylko połasuchowaliśmy na tym
festynie. W końcu wylądowaliśmy w naszym ulubionym w Berlinie
sklepie z ubraniami. G wyszła stamtąd z sukienką i bluzką, P z
koszulką.
Po tych zakupach rozpoczęliśmy powrót. Do domu
wracaliśmy długo, wzdłuż rzeki. W Berlinie ładna pogoda, lekki
chłód, ale bezwietrznie i bezdeszczowo. Były jednak też momenty przygnębiające, gdy zatrzymywaliśmy się przy pomniku „Pomordowanych Żydów Europy” czy dzieci żydowskich jadących pociągami "do życia" (na przechowanie do Anglii) i "do śmierci". Podobny pomnik stoi swoją drogą w Gdańsku przy dworcu...
Wcale nie mieliśmy ochoty wracać.
Kichając, prychając nasze ciała wszczęły bunt przeciwko
skandalicznemu obniżaniu się temperatury otoczenia. Niektórych
ciała rozpoczęły ten bunt jeszcze w Rzymie. Wyszliśmy z domu
później niż planowaliśmy, więc drogę na dworzec prawie
przebiegliśmy z bagażami. Ale na miejscu byliśmy 3 minuty przed
odjazdem naszego pociągu. Na dworcu zostawiliśmy babcię Jasia, bo
jej autobus do Wrocławia był dopiero za kilka godzin. W pociągu
poznaliśmy pewną starszą panią, którą za 5 euro wzięliśmy na
stopa na nasz pięcioosobowy bilet. Sporo z nami rozmawiała, bywało
to bardzo irytujące, zwłaszcza na początku, kiedy długo wyklinała
na kogoś, kto chciał, żeby za bilet zapłaciła 5,80 (faktycznie
tyle wychodziło na osobę, my policzyliśmy trochę taniej). Potem
zrobiła się bardzo przymilna widząc Jasia, ale znowu słysząc, że
byliśmy w Rzymie uderzyła w rozmowy o papieżach i zakonach.
Następnie próbowała pomóc nam dowiedzieć się, z którego peronu
mamy odjazd w Szczecinie oraz zlokalizować kładkę pomocną przy
zmianie peronów. Komentując stan kolei w Polsce zdążyła
zasugerować, że może zmiana władzy przywróci ludziom godność,
a konkretnie – kolejarzom zniżki.
Przesiadka w Szczecinie zapowiadała
się stresująco, bo nie mieliśmy biletu na polski pociąg (biletów
ze zniżką rodzinną nie dało się kupić przez internet), a tylko
kilka minut na przesiadkę. G biegła po bilet, ale mimo że była
pierwsza przy kasie nie chciano sprzedać jej biletu na pociąg, co
odchodził za 4 minuty – słabą psychę mają w tym Szczecinie.
Zamiast tego G skoczyła więc jeszcze kupić gazety na drogę, ale
Politykę zgubiła w biegu. Upieramy się, że więcej to mówi o
polityce w Polsce (śliska sprawa), niż o uścisku G (żelaznym).
Podróż pociągiem wyjątkowo miła, w osobnym przedziale (dzięki
Jasiowi podróże pociągiem są nie tylko tańsze, ale i
wygodniejsze!) i z gorąca czekoladą. Nawet wózek udało się
wstawić do przedziału :)