„No, pisz, pisz! Jak było fajnie, jak żeśmy się wyspali, najedli i co obejrzeli!” nawołuje głos, który przez fakt, że stanowimy jedno GiP, można uznać za „wewnętrzny”.
W Oslo znaleźliśmy się pod opieką
Tsewanga, więc nie ruszaliśmy się z domu bez kanapek, a kolacje i
śniadania były znakomite. Oba wieczory upłynęły nam na rozmowach
i rozkoszowaniu się herbatami (indyjską i tybetańską). I
popraliśmy się też, więc w ostatnie dni podróży nie będziemy
musieli rozstrzygać dylematów typu: co to znaczy, że coś jest
czyste, jakiego w zasadzie koloru są nasze ubrania, co się do czego
nadaje itp.
Pierwszego dnia spacerowaliśmy po
mieście w islandzkim towarzystwie Kingi i Pawła, Grześka i ich
gości. Chyba nie zobaczyliśmy niczego, czego nie widzielibyśmy
trzy lata temu podczas nocnego spaceru (może poza całkiem ciekawą
operą), ale też nie o to chodziło. Chcieliśmy trochę odpocząć
i spędzić czas z przyjaciółmi. Poszliśmy też do parku z
rzeźbami Vigelanda, który nawet widziany już drugi raz robi
niesamowite wrażenie i przewyższa chyba zawartość każdego
muzeum, które w tej podróży odwiedziliśmy. Każda rzeźba inna,
ciekawa, pobudzająca do myślenia, a jest ich naprawę dużo!
Zastanawialiśmy się, jakim wyzwaniem musiało być tworzenie tych
rzeźb, trwało to przecież całe lata. Co więcej, twórca musiał
od początku celować w gusta, które nadejdą i nie „przestrzelić”
o kilkaset lat do przodu, lub –
co gorsza – do
tyłu. Gdyby te rzeźby nie spodobały się, park za pewne nie
dotrwałby naszych czasów. Wieczorem Paweł uraczył nas goframi z
serem i pinakoladą, co tylko spotęgowało niedzielny klimat. A w
poniedziałek po niesamowitym śniadaniu (chapati z gotowaną
cieciorką w chilli), Paweł i Ania zabrali nas na skocznię
Holmenkollen :)
Drogie i spokojne miasto wciąż
rozbudowuje się. Miejscami przypominało nam pod tym względem
Rotterdam. Niezwykle uroczo prezentują się też jego parkingi.
Oczywiście te dla łodzi. Samochodów w mieście niewiele, rowerów
też niewiele. Transport miejski przyjazny, choć jak w całej chyba
Skandynawii, trwają tu obecnie remonty kolei. Dlatego pierwszą
część trasy po opuszczeniu Oslo, pokonaliśmy zastępczym
autobusem, gdzieś po drodze gubiąc jedną z dwu karimat.
Teraz, zblazowani i lekko śpiący,
podjadając orzeszki i popijając sokiem z wyciśniętych
grejpfrutów, zbliżamy się do Kristiansand, gdzie kto wie, co nas
czeka....