w drodze

w drodze

poniedziałek, 30 lipca 2012

Oślańska utopia


„No, pisz, pisz! Jak było fajnie, jak żeśmy się wyspali, najedli i co obejrzeli!” nawołuje głos, który przez fakt, że stanowimy jedno GiP, można uznać za „wewnętrzny”.

W Oslo znaleźliśmy się pod opieką Tsewanga, więc nie ruszaliśmy się z domu bez kanapek, a kolacje i śniadania były znakomite. Oba wieczory upłynęły nam na rozmowach i rozkoszowaniu się herbatami (indyjską i tybetańską). I popraliśmy się też, więc w ostatnie dni podróży nie będziemy musieli rozstrzygać dylematów typu: co to znaczy, że coś jest czyste, jakiego w zasadzie koloru są nasze ubrania, co się do czego nadaje itp.

Pierwszego dnia spacerowaliśmy po mieście w islandzkim towarzystwie Kingi i Pawła, Grześka i ich gości. Chyba nie zobaczyliśmy niczego, czego nie widzielibyśmy trzy lata temu podczas nocnego spaceru (może poza całkiem ciekawą operą), ale też nie o to chodziło. Chcieliśmy trochę odpocząć i spędzić czas z przyjaciółmi. Poszliśmy też do parku z rzeźbami Vigelanda, który nawet widziany już drugi raz robi niesamowite wrażenie i przewyższa chyba zawartość każdego muzeum, które w tej podróży odwiedziliśmy. Każda rzeźba inna, ciekawa, pobudzająca do myślenia, a jest ich naprawę dużo! Zastanawialiśmy się, jakim wyzwaniem musiało być tworzenie tych rzeźb, trwało to przecież całe lata. Co więcej, twórca musiał od początku celować w gusta, które nadejdą i nie „przestrzelić” o kilkaset lat do przodu, lub – co gorsza do tyłu. Gdyby te rzeźby nie spodobały się, park za pewne nie dotrwałby naszych czasów. Wieczorem Paweł uraczył nas goframi z serem i pinakoladą, co tylko spotęgowało niedzielny klimat. A w poniedziałek po niesamowitym śniadaniu (chapati z gotowaną cieciorką w chilli), Paweł i Ania zabrali nas na skocznię Holmenkollen :)

Drogie i spokojne miasto wciąż rozbudowuje się. Miejscami przypominało nam pod tym względem Rotterdam. Niezwykle uroczo prezentują się też jego parkingi. Oczywiście te dla łodzi. Samochodów w mieście niewiele, rowerów też niewiele. Transport miejski przyjazny, choć jak w całej chyba Skandynawii, trwają tu obecnie remonty kolei. Dlatego pierwszą część trasy po opuszczeniu Oslo, pokonaliśmy zastępczym autobusem, gdzieś po drodze gubiąc jedną z dwu karimat.

Teraz, zblazowani i lekko śpiący, podjadając orzeszki i popijając sokiem z wyciśniętych grejpfrutów, zbliżamy się do Kristiansand, gdzie kto wie, co nas czeka....