Spedzilismy kilka godzin stopujac w poleconym miejscu. W koncu ruszylismy sie na droge narodowa i od razu zlapal nas sympatyczny czlowiek. Oczywiscie o polskich korzeniach. Specjalnie dla nas przejechal przez srodek zabytkowego miasta, zeby nam pokazac jak jest piekne. Nastepna byla Portugalka, ktora dowiozla nas do Foix. Przeznaczylismy sobie na to miasteczko godzinke. Wspielismy sie z plecakami na najwyzszy punkt, zdjeciunio i z powrotem na droge.
Zwykle jest tak, ze gdy stoimy tak i czekamy az ktos nas w koncu zabierze wymyslamy sobie kierowcow, z ktorymi jeszcze nie jechalismy. Rzadko zatrzymuja sie kobiety, jeszcze rzadziej czarne kobiety, zupelnie rzadko np. czarne kobiety mowiace po czesku itd. Tym razem marzylismy sobie o kims z kim moglibysmy sobie swobodnie po angielsku porozmawiac i najlepiej zeby jeszcze nas przenocowal, bo to irytujace czasami tak szukac noclegu po nocy. No i zatrzymala sie para przesympatycznych Brytyjczkow! Oczywiscie z kieorwnica po zlej stronie. Peter i Mandy zabrali nas az do...San Sebastian. Zahaczylismy o Pampelune. Noc spedzilismy w Oloron. Oni w prywatnym pensjonacie, a my na trawniku przed. Znalezienie tego malego hoteliku nie bylo proste, mimo ze wszystkie strzalki tam prowadzily. Trudno opisac jak bardzo sympatyczni byli 'nasi' Brytyjczycy. Z zabawnych rozmow jakie prowadzilismy ciekawa byla o klasach spolecznych. W UK klasy sa czyms oczywistym, zrozumialym i tylko mlodzi ludzie (podobno) nie bardzo sie tym przejmuja. Ale Peter gotow byl demonstrowac rozmowe z innymi Brytyjczykami, zeby pokazac nam jak te roznice poukrywane sa w jezyku. Ale nie bylo zadnych innych dookola. Oni byli z working klas i nie wybrazali sobie nigdy, ze mogliby np. umawiac sie z kims z klasy sredniej. I nie ma to nic wspolnego z pieniedzmi, z wyksztalceniem... bardziej ze smakiem. Cos bylo na rzeczy z tym smakiem, bo gdy dojechalismy do San Sebastian oni jedynie objechali wybrzeze, zapytali gdzie chcemy wysiasc i stwierdzili, ze oni tu nie zostana. Jak sie potem dowiedzielismy z przewodnika po miescie - San Sebastian to ulubione miejsce klas wyzszych. Objawia sie to tym, ze nie ma zebrakow, ceny sa za wysokie, policjanci przeganiaja z plazy ludzi, ktorzy chcieliby sie tam przespac. Na widok cen lodow oboje z G stwierdzilismy, ze w tej sytuacji to my juz wolimy suchary i wode. Szwedalismy sie noca po miescie szukajac jakiegos bezwietrznego miejsca na drzemke, az tu nagle zaczepiaja nas dwie dziewczyny z dzieckiem i lamanym... niemieckim oferuja nocleg. Wyladowalismy w bardzo ladnym mieszkaniu, nawet nie znamy imion tych ludzi. Wszystko przebieglo tak naturalnie, ze odnieslismy wrazenie, ze nie pierwszy raz ratuja kogos przed bezdomnoscia.
Kolejnego dnia mielismy wyjechac wczesnie rano, ale pogoda nam sprzyjala tj. zachmurzylo sie, wiec wloczylismy sie po miejscie, w ktorym tak wiele osob jada w restauracjach, ze naszym najwiekszym problemem bylo znalezienie sklepu z jedzeniem. Stopowalismy w jakims nie najlepszym miejscu, ale tylko 10 minut, bo zabral nas przemily Bask, ktory oprocz tego ze ze smiechem wykrzykiwal ´jestesmy terorystami´ dowiozl nas do wygodnej stacji benzynowej. Stamtad polski kierowca w okolice Burgos. Piekna stacja tj. duzo tirow, ale jakos nikomu po drodze nie bylo. Spedzilismy tam noc. Rozbilismy namiot. I byla to chyba najgorsza w zyciu noc w namiocie. W srodku nocy nasze poduszki zaczely... bzyczec! Pod namiotem bzyczalo tak, ze wrazenie bylo jakby wszystko bzyczalo. Myslelismy, ze rozbilismy sie na gniexdzie os, ale postanowilismy doczekac do rana. Szczesliwie rano nie bylo sladu po bzyczkach.
Zabral nas przemily i bardzo komunikatywny tirowiec o imieniu Junior, Brazylijczyk. Mielismy do wyboru portugalski albo hiszpanski. Darowanemu koniowi nie zaglada sie w zeby, wybralismy portugalski. Trudno powiedziec jak dochodzilo do tych krotkich chwil, kiedy wszystkim w kabiie wydawalo sie, ze sie doskonale rozumiemy. Ale rzeczywiscie do nich dochodzilo! Choc rzadziej nizby mozna bylo wnioskowac z licznych potakiwan. Spedzilsimy razem ok 20 godzin, bo w miedzy czasie wybuchly dwie opony i chyba z 4h spedzilismy czekajac w upale, na srodku autostrady, na serwis. Rano wyladowalismy u niego w mieszkaniu. Robilismy razem zakupy, poznawalismy mala Brazylie na przedmiesciach Lizbony. Przygotowalismy wspolnie bardzo sycacy obiad.
Po poludniu podjechalismy kolejka do centrum. Bagaze do skrytki i zabieramy sie za zwiedzanie. Miasto przepiekne. Rownac sie moglaby w naszych przynajmniej wyobrazeniach jedynie Padwa. Nie tylko jest jednak rozlegle, przez co nie dalismy rady wszystkiego zobaczyc, co miejscami strome. Tramwaje rzeczywiscie sa tak urocze jak na filmach. Jak zwykle praiwe nie przespalismy nocy. Szwedalismy sie po zaulakch, ktore w piatkowa noc wybuchly imprezami. Bylo milo na brazylijskiej imporezie pod pomnikiem jakiejs meduzy czy czegos podobnego. Nad ranem okazalos sie, ze dworzec zamkniety, wiec na laweczce grzecznie czekalismy rana. O 6 razem z bezdomnymi kawa rozpoczelismy nasz nowy dzien, ktory mial byc dniem dotarcia na Ecotopie.
Mielismy wziac prom do okreslonej miejscowosci i tam dotrzec na wielka stacje benzynowa - taki mielsimy plan po przestudiowaniu poradnika jak wystopowac sie z miasta. Wzielismy jednak zly prom (2 osoby nam spontanicznie, choc xle doradzily) i nie mielismy odwagi zeby zawrocic. Tak widac mialo byc. Tak, miewa sie takie mysli podczas stopowania. Jest jak jest, trzeba sobie z tym poradzic. Mozna narzekac i mowic, ze najlepiej to znajdzmy autobus do domu (P to praktykuje czasem), ale zwykle i tak trzeba brnac do przodu. Brnelismy. Stanelismy wyczerpani na jakims nie najgorszym miejscu, ale twarze kierowcow byly puste.
W koncu zatrzymal sie czlowiek, ktory piowiedzial, ze wieczoem rusza na poludnie. Jakos go przekonalismy chyba i dowizl nas od razu na miejsce. Gdzie zostal z dziecmi 2 dni. Ot i cala historia. Moze wzbogace ja o kilka szczegolow jeszcze kiedys.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz