w drodze

w drodze

sobota, 15 lutego 2014

Wenecja - jak komarzyce na plaży nudystów


Rano w czwartek podjechaliśmy jeszcze do centrum Padwy, bo jedno z nas potrzebowało nowych butów, żeby Wenecję zwiedzać wygodnie. Choć nie planowaliśmy tego wcześniej, to w sumie okazało się to dobrym pomysłem, bo przy okazji zakupów obejrzeliśmy też targowisko przy sukiennicach i po drodze na dworzec – kościół Eremitów, niezmiennie ciekawy, zwłaszcza w porównaniu ze zdjęciami po bombardowaniu, wywieszonymi na ścianach.



Do Wenecji dojechaliśmy pociągiem w niecałe pół godziny. Już w pociągu robi się miło, kiedy jedzie się przez zatokę połyskującą w słońcu i wjeżdża się na wyspę. W Wenecji podobnie jak w Padwie byliśmy jak komarzyce na plaży nudystów – wiedzieliśmy, co lubimy i czego chcemy, ale przy takim ogromie, trudno zdecydować się od czego zacząć. Wsiedliśmy więc sobie po prostu w tramwaj wodny i podjechaliśmy od razu do San Marco, a stamtąd wracaliśmy piechotą.





Na placu i w bazylice idąc śladem innych turystów ignorowaliśmy wszelkie zakazy, zwłaszcza robienia zdjęć i jedzenia na placu.






Urządziliśmy sobie piknik, bo zdążyliśmy już wszyscy czworo zgłodnieć. Potem chodziliśmy sobie wzdłuż nabrzeża, oglądaliśmy gondole i kupowaliśmy pamiątki. Ta droga była jeszcze prosta, bo schodo-mosty tam mają podjazdy dla wózków. W głębi wyspy takich podjazdów już nie ma, a kanały przecinają ją jak sito. Do tego miasto okazało się labiryntem, pełnym ślepych uliczek, kończących się na wodzie bez mostu, więc w końcu zaczęliśmy używać mapy (tata na szczęście miał ze sobą bardzo dobrą) i jak w prawdziwym labiryncie szukaliśmy dróg, którymi da się gdzieś dojść.



Znaleźliśmy przy okazji placyk, gdzie kiedyś piknikowaliśmy i trochę powspominaliśmy. W pewnym momencie zaczęło dość mocno padać, więc schowaliśmy się do jakiegoś baru przy Rialto. Taki dziwny bar, wydawał się być bardziej dla miejscowych niż turystów, mimo swojego położenia. Grało głośno radio jakieś lokalne z reklamami, a barman ze szklanym okiem i aparycją pirata przemykał co chwilę koło nas i zabawiał Jaśka. W sumie zwiedziliśmy jeszcze kilka placyków i kościołów, na jednym placu zrobiliśmy sobie znowu piknik przy śpiewach gondoliera i ruszyliśmy pod wieczór do domu, którym akurat tego dnia była Padwa. Trzeba się było w końcu spakować i przygotować do podróży powrotnej, która miała zacząć sie wcześnie rano w piątek.

Aparat wyłączył się w połowie dnia, ale mamy kilka zdjęć z aparatu Taty :)








A ten filmik dajemy po to, żeby wprowadzić Was w atmosferę miejsca

Brak komentarzy: