w drodze

w drodze

poniedziałek, 10 lutego 2014

Taaaaaakie plany!


Ostatni pełny dzień we Florencji miał być bardzo intensywny. Mieliśmy pojechać na wzgórze Michała Anioła, potem do Fiesole, pozwiedzać ruiny rzymskie, obejrzeć pozostałości etruskie, a schodząc wpaść na uniwerek europejski i popatrzeć, co tam słychać. A tymczasem od rana leje... Nie poddaliśmy się, Tata wyszedł i pochodził po mieście, przemókł, wrócił na śniadanie i razem z nami wybrał się na wycieczkę. Podjechaliśmy autobusem na wzgórze. Piękny widok, tylko strach aparat wyciągnąć, bo leje... Potem oczekiwania na autobus powrotny. Długie, bo jeden wypadł z kursu.


Potem przesiadka i znów 20 minut czekania na przystanku. Bylismy bardzo blisko decyzji o powrocie do domu, kiedy w końcu autobus podjechał i chciał nas wieźć do Fiesole. Ale w drodze już cierpliwość Jaśka się skończyła. O ile na przystanku jeszcze jakoś wytrzymał, to autobus pędzący zakrętami, sporo ludzi i żadnej możliwości wejścia na kolana rodziców przepełniły szalę goryczy. Lament Jasiowy wypędził nas z autobusu, kazał wysiąść gdzie bądź, jak się okazało – tuż pod pizzerią. Tam zjedliśmy obiad, ogrzaliśmy się, napiliśmy czegoś ciepłego, a Jasiek pobiegał po siedzeniach. Niestety lało ciągle... W deszczu próbowaliśmy zlokalizować uniwersytet (w pizzerii słychać było jego przedstawicielki – identyfikowaliśmy je po kluczowych słowach „power” i „structure”, choć przy Jasiu zdobywały się tylko na „Bellissimo!”). Uniwerek okazał się 2 minuty drogi od pizzerii, ale drogi w deszczu, bez chodników i przy zakrętach. A wtedy okazało się, że można wejść tylko jak ma się kartę albo trzeba dzwonić domofonem, na co już nie mieliśmy ochoty. Więc poszliśmy sobie, psiocząc na to miejsce i decydując, że jednak nie będziemy tam składać wniosków o granty. Mieliśmy taki pomysł, żeby tam aplikować na kilkumiesięczny staż, przyciągnięci wieloma opowieściami o wspaniałości tego miejsca, ale dzisiejszy dzień wybił nam je z głowy. Ani ścieżek rowerowych, ani nawet porządnych chodników w pobliżu!!!

Rozczarowani wsiedliśmy w autobus powrotny, który zawiózł nas prosto pod dom. Tam część z nas miała się przebrać, wziąć kanapkę w łapkę i ruszyć dalej na dworzec, kupić bilety na jutro, bo Jasiek w końcu zasnął i szkoda było go budzić. Ale jakiś durny telefon go jednak obudził i w rezultacie wszyscy wylądowaliśmy w domu. Podjedliśmy, ogrzaliśmy się i... część z nas poszła spać, bo dzisiejsza kawa okazała się bezkofeinowa, a herbata bezteinowa. Może jeszcze uda się gdzieś wyjść, a może nie... Ale jedno się przynajmniej dziś udało – w końcu sprawdziliśmy, jak się gotuje karczocha i ugotowaliśmy go. Czeka w garze na osąd jurorów.

Brak komentarzy: