Ostatni pełny dzień we Florencji miał być bardzo intensywny. Mieliśmy pojechać na wzgórze Michała Anioła, potem do Fiesole, pozwiedzać ruiny rzymskie, obejrzeć pozostałości etruskie, a schodząc wpaść na uniwerek europejski i popatrzeć, co tam słychać. A tymczasem od rana leje... Nie poddaliśmy się, Tata wyszedł i pochodził po mieście, przemókł, wrócił na śniadanie i razem z nami wybrał się na wycieczkę. Podjechaliśmy autobusem na wzgórze. Piękny widok, tylko strach aparat wyciągnąć, bo leje... Potem oczekiwania na autobus powrotny. Długie, bo jeden wypadł z kursu.
Potem przesiadka i znów 20 minut czekania na przystanku. Bylismy bardzo blisko decyzji o powrocie do domu, kiedy w końcu autobus podjechał i chciał nas wieźć do Fiesole. Ale w drodze już cierpliwość Jaśka się skończyła. O ile na przystanku jeszcze jakoś wytrzymał, to autobus pędzący zakrętami, sporo ludzi i żadnej możliwości wejścia na kolana rodziców przepełniły szalę goryczy. Lament Jasiowy wypędził nas z autobusu, kazał wysiąść gdzie bądź, jak się okazało – tuż pod pizzerią. Tam zjedliśmy obiad, ogrzaliśmy się, napiliśmy czegoś ciepłego, a Jasiek pobiegał po siedzeniach. Niestety lało ciągle... W deszczu próbowaliśmy zlokalizować uniwersytet (w pizzerii słychać było jego przedstawicielki – identyfikowaliśmy je po kluczowych słowach „power” i „structure”, choć przy Jasiu zdobywały się tylko na „Bellissimo!”). Uniwerek okazał się 2 minuty drogi od pizzerii, ale drogi w deszczu, bez chodników i przy zakrętach. A wtedy okazało się, że można wejść tylko jak ma się kartę albo trzeba dzwonić domofonem, na co już nie mieliśmy ochoty. Więc poszliśmy sobie, psiocząc na to miejsce i decydując, że jednak nie będziemy tam składać wniosków o granty. Mieliśmy taki pomysł, żeby tam aplikować na kilkumiesięczny staż, przyciągnięci wieloma opowieściami o wspaniałości tego miejsca, ale dzisiejszy dzień wybił nam je z głowy. Ani ścieżek rowerowych, ani nawet porządnych chodników w pobliżu!!!
Rozczarowani wsiedliśmy w autobus
powrotny, który zawiózł nas prosto pod dom. Tam część z nas
miała się przebrać, wziąć kanapkę w łapkę i ruszyć dalej na
dworzec, kupić bilety na jutro, bo Jasiek w końcu zasnął i szkoda
było go budzić. Ale jakiś durny telefon go jednak obudził i w rezultacie
wszyscy wylądowaliśmy w domu. Podjedliśmy, ogrzaliśmy się i...
część z nas poszła spać, bo dzisiejsza kawa okazała się
bezkofeinowa, a herbata bezteinowa. Może jeszcze uda się gdzieś wyjść, a może nie... Ale jedno się przynajmniej dziś udało – w
końcu sprawdziliśmy, jak się gotuje karczocha i ugotowaliśmy go. Czeka
w garze na osąd jurorów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz