Dzień w Monachium był piękny, choć
oczywiście męczący, kiedy chce się zobaczyć wszystko w 1 dzień
:) odpoczywaliśmy siedząc na podłodze pinakoteki modernizmu,
słuchając audioprzewodnika i próbując zrozumieć dzieła
Matisse'a, Paula Klee, Kandinsky'ego, Kirschnera i innych
„degeneratów” :)
Potem piknik przy namiocie i wieczór w
centrum. Pogoda przyjemna, trochę chłodno, ale da się żyć...
Niestety z Monachium uciekaliśmy w
popłochu. Przegonił nas deszcz –
największy chyba z wrogów kempingowania. Padało w nocy, padało
rano. Padając groziło, że spędzimy wiele godzin w namiocie
rozmyślając o sensie podróżowania lub... kończąc artykuł.
Szczęśliwie mieliśmy Rudą w odległości smsa i dzięki temu
udało nam się ocenić sytuację pogodową w Europie i pojechaliśmy
na południe. Na pociąg do Werony miejscówek już nie było, ale
udało nam się znaleźć piękne strategiczne miejsce w korytarzu, z
którego podziwialiśmy austriackie Alpy. W Bolzano przesiedliśmy
się już na wygodniejsze miejsca i urozmaicaliśmy sobie czas
rozmową z panią z Bydgoszczy.
Werono!
Ach Werono! Tu wysuszymy nasz namiot. Najpierw trzeba jednak znaleźć
miejsce na nowy „dom”. Patrzyliśmy na życie wokół dworca
kolejowego próbując zrozumieć jak działa się w tym miejscu.
Ludzie przemieszczali się chaotycznie, informacja wydawała nam się
nieczytelna, wszystko sprawiało wrażenie jakiegoś bałaganu, na
którym na pewno ktoś może zyskać (na pewno taksówkarze). I to
mają być te uporządkowane, północne Włochy? –
pytaliśmy się nawzajem.
Odnaleźliśmy
informację turystyczną w centrum miasta. Dowiedzieliśmy się jak
dojechać na kemping i ruszyliśmy. Ku naszemu zdziwieniu autobus nie
zabrał nas na miejsce. Numer się zgadzał, ale widocznie ten sam
autobus jadący w tę samą stronę wybiera sobie różne miejsca
docelowe. Nie my jedyni zresztą byliśmy tym zdziwieni już na
pętli, gdzie przyszło nam czekać na kurs tego samego autobusu w
inną stronę. Na kemping w końcu doszliśmy na piechotę i po
schodach, gdyż okazało się, że znajduje się w ruinach klasztoru
Św. Piotra, na wzgórzu. Miejsce piękne, widoki również, a do
tego internet.
Wieczorem mimo bólu nóg udało nam się jeszcze zejść do miasta, zjeść elegancką kolację, wpaść na piwko i biegając w te i wewte po wysokich schodach wewnątrz kempingu, wziąć prysznic :)
Wieczorem mimo bólu nóg udało nam się jeszcze zejść do miasta, zjeść elegancką kolację, wpaść na piwko i biegając w te i wewte po wysokich schodach wewnątrz kempingu, wziąć prysznic :)
A rano zaoferowano nam przepyszne śniadanko (oczywiście rogaliki i kawa), przy którym planujemy sobie dzień...