Potem piknik przy namiocie i wieczór w
centrum. Pogoda przyjemna, trochę chłodno, ale da się żyć...
Werono!
Ach Werono! Tu wysuszymy nasz namiot. Najpierw trzeba jednak znaleźć
miejsce na nowy „dom”. Patrzyliśmy na życie wokół dworca
kolejowego próbując zrozumieć jak działa się w tym miejscu.
Ludzie przemieszczali się chaotycznie, informacja wydawała nam się
nieczytelna, wszystko sprawiało wrażenie jakiegoś bałaganu, na
którym na pewno ktoś może zyskać (na pewno taksówkarze). I to
mają być te uporządkowane, północne Włochy? –
pytaliśmy się nawzajem.
Odnaleźliśmy
informację turystyczną w centrum miasta. Dowiedzieliśmy się jak
dojechać na kemping i ruszyliśmy. Ku naszemu zdziwieniu autobus nie
zabrał nas na miejsce. Numer się zgadzał, ale widocznie ten sam
autobus jadący w tę samą stronę wybiera sobie różne miejsca
docelowe. Nie my jedyni zresztą byliśmy tym zdziwieni już na
pętli, gdzie przyszło nam czekać na kurs tego samego autobusu w
inną stronę. Na kemping w końcu doszliśmy na piechotę i po
schodach, gdyż okazało się, że znajduje się w ruinach klasztoru
Św. Piotra, na wzgórzu. Miejsce piękne, widoki również, a do
tego internet.
Wieczorem mimo bólu nóg udało nam się jeszcze zejść do miasta, zjeść elegancką kolację, wpaść na piwko i biegając w te i wewte po wysokich schodach wewnątrz kempingu, wziąć prysznic :)
Wieczorem mimo bólu nóg udało nam się jeszcze zejść do miasta, zjeść elegancką kolację, wpaść na piwko i biegając w te i wewte po wysokich schodach wewnątrz kempingu, wziąć prysznic :)
A rano zaoferowano nam przepyszne śniadanko (oczywiście rogaliki i kawa), przy którym planujemy sobie dzień...