No i wróciliśmy już do Gdańska, próbujemy odgrzebać się ze sterty maili i prania, a przy okazji podsumować jakoś ten nasz drugi już rodzinny wyjazd.
Jechaliśmy tym razem mniejszą grupą niż do Rzymu, ale większą niż to onegdaj bywało, kiedy we dwójkę przemierzaliśmy Europę stopem. Dużo się zmieniło od tego czasu - i sposób podróży (teraz nie stop, a samolot i pociąg), i miejsce nocowania (mieszkanie, a nie namiot czy kanapa z Hospitality Clubu) i w ogóle sposób spędzania czasu - nie pijemy już wina do każdej kolacji, nie jemy byle czego, za to więcej czasu spędzamy w kawiarniach, restauracjach czy na placach zabaw. Powiedzmy też szczerze - w końcu stać nas na kawiarnie i droższe noclegi. Kiedyś marzyliśmy o tym, żeby wejść czasem gdzieś do restauracji czy baru, ale stać nas było raczej na bułki i serek z supermarketu. Nie żebyśmy teraz byli krezusami, bo nasze biznesy (studio językowe i tworzenie gier edukacyjnych) dopiero raczkują, ale też jakoś udaje się opłacić te wakacje i jeszcze zabrać rodziców. Z rodzicami też fajnie się jeździ, raźniej, a do tego w razie czego mogą zająć się na chwilę dzieckiem, czego na co dzień nie doświadczamy, bo mieszkają daleko.
Więc zmieniło się dużo. No i przede wszystkim jeździmy teraz z Jaśkiem, więc każdy dzień dostarcza nam nie tylko wrażeń związanych z podróżą, ale i z samym dzieckiem. Które przecież ciągle się zmienia i uczy czegoś nowego. Podczas tej podróży Jasiek nauczył się np. klaskać (i robił to od połowy wycieczki niemal cały czas), reagować na "Nie!", coraz lepiej rzucać piłką, a do tego zaczęły mu rosnąć dwa nowe zęby. Szczęśliwie przechodzi przez ząbkowanie bez większego bólu, bo inaczej mogłoby być ciężko.
A co pozostało takie samo? Dalej podczas podróży próbujemy poznać nowe miejsca, zrozumieć je, zobaczyć jak najwięcej. Bez przesady oczywiście - potrafimy też się na chwilę zatrzymać i odpocząć, pójść wcześnie spać i późno wstać, ale szkoda nam czasu na wylegiwanie się w słońcu i oglądanie filmów. Lubimy obserwować ludzi, czasem siadamy gdzieś w parku czy na placu w środku miasta i patrzymy. Takie zboczenie zawodowe, w końcu "robimy" w naukach społecznych.
Co wynieśliśmy z tej podróży?
Pozytywnie zaskoczyła nas biblioteka bolońska, zobaczyliśmy jak można ciekawie zorganizować przestrzeń, żeby była dla wszystkich - włączała, a nie wykluczała i jednocześnie żeby zbliżała ludzi do siebie. Ciekawe było też oglądanie florenckich tańców z flagami, trochę przypominało to tańce uliczne, które w zeszłym roku zaobserwowaliśmy w Barcelonie. Wenecja jak zwykle okazała się piękna, zapierająca dech. Nauczyliśmy się też czegoś o sobie - o tym, co nas odpręża, a co stresuje, czy potrafimy odpoczywać w deszczu i na ile jesteśmy elastyczni.
Przekonaliśmy się też po raz kolejny (wcześniej na Sycylii w styczniu i lutym 2011 oraz w Rzymie w 2012), że warto podróżować poza sezonem. Ceny noclegów są niższe, pogoda bardziej znośna, a kolejek do największych atrakcji turystycznych brak. Gdy przewodniki doradzają wydać kilka euro więcej, żeby wcześniej zarezerwować bilety do muzeum, bo kolejki są bardzo długie, to zimą kolejki są ledwie kilkuosobowe.
To, co nas rozczarowało w Północnych Włoszech, to woda – o ile w Rzymie kranówa była pitna, to w Bolonii i Padwie nawet po przegotowaniu trudno było wziąć to do ust. A płukanie ust ciepłą
wodą z chlorem to mała przyjemność. Druga sprawa to zniżki do muzeów – kiedy przeczytaliśmy, że P ma zniżkę jako nauczyciel, a mogłaby mieć G jako doktorantka nauk edukacyjnych, oczywiście ucieszyliśmy się. Tyle że w muzeach zaznaczono, że nie może to
być na podstawie kart międzynarodowych (mieliśmy ISIC i ITIC), ale swoich uczelnianych. Tych z kolei nie potrafili przeczytać. No i u nas na legitymacjach nigdzie nikt nie pisze, co się studiuje, więc i nie ma tego jak udowodnić.
Palenie. We Włoszech ludzie palą papierosy w miejscach publicznych. To znaczy palą na przystankach, na peronach. Ba, palą nawet w ogródkach kawiarni. Trudno jest przez to skorzystać ze stolików wystawionych na zewnątrz, szczególnie jeśli podróżuje się z dzieckiem. Papierosy palą nie tylko ludzie z tzw. negatywnie uprzywilejowanych klas społecznych, więc to, że dana kawiarnia lub restauracja jest droga nie jest zaporą dla dymu.
Audioguide. Włoskie muzea nie muszą się starać o turystów. Wystarczy, że zarządzają ich przepływem. Napisy często są tylko po włosku i na pewno przychodzą tam jacyś Włosi, ale raczej zauważalni są tylko jako obsługa obiektów. A opisy po angielsku na słuchawkach bywają tak żałosne, że zniechęcają do korzystania z takich usług. Sytuację we Włoszech pogarsza fakt, że wiemy z innych krajów jak wspaniale i profesjonalnie opowiadane mogą być historie rzeźb czy obrazów. Choć żeby być uczciwymi, trzeba powiedzieć, że w muzeum miejskim w Bolonii audioguide był całkiem przyzwoity.
Nie zdobyliśmy nowych przyjaciół. Jednak dawniej bieda zmuszała nas do "agresywnego" nawiązywania przygodnych kontaktów. Nie mając pieniędzy na transport, nocleg ani nawet na przechowalnię bagażu, trzeba było przełamywać opory swoje i przypadkowych ludzi i prosić o pomoc. W zamian oferowaliśmy rozmowę. Obecnie trochę odpoczywamy od ludzi, od przymusu ciągłej komunikacji - w końcu na tym polega nasza codzienna praca. We Włoszech nie udało nam się nawet spotkać z dawną znajomą z HC, która była w okolicach Bolonii ani z rodziną G (juz troche dalej i bilety byłyby za drogie). Przeprowadzaliśmy więc jedynie zdawkowe rozmowy z obcymi ludźmi. Ale - co nas bardzo cieszyło - wiele osób zwracało się w swoim języku bezpośrednio do naszego dziecka lub zadawało nam jakieś podstawowe pytania, np. o jego wiek lub rzucało przygodne komplementy. Nauczyliśmy się więc kilku podstawowych zwrotów po włosku, no i cieszyliśmy się, że Jasiek usłyszał inne języki.
To chyba tyle takich ogólnych wrażeń. Rozpisaliśmy się na tym blogu jak nigdzie, ale trochę mamy z tego przyjemność, bo oboje lubimy pisać, a na co dzień nie zawsze mamy pretekst :) To znaczy tak, są doktoraty i trzeba je w końcu skończyć, ale tam nie da się pisać tak płynnie i bez cytatów jak tu, gdzie piszemy trochę to, co nam ślina na język przyniesie :) W najbliższym czasie jak się uda, to zrobimy jeszcze kilka wpisów "poradnikowych", bo okazuje się, że wiele osób nie wie i nie wierzy, że z niemowlakiem da się podróżować. A da się! I chętnie opiszemy jak :)