W niedzielę w mieście słynącym z twórczości mieliśmy się byczyć. Nie było to ani łatwe, ani zbytnio udane przedsięwzięcie. Choć zaczęło się zgodnie z planem, bo zażyliśmy potężnej dawki snu. Co prawda, G obudziła się na tyle wcześnie rano, że nieomal równo ze swoim tatą, który na polowania rusza przed świtem, lecz Jasiek zagonił ją do naszego wielkiego łóżka, pojękując ilekroć próbowała zbliżyć się do komputera. W każdym razie był czas na lenistwo i kanapki z pistacjową nutellą. Mieszanie opuściliśmy całą ekipą już ok. południa. Słońce przyjemnie rozświetlało ulice, ale doładowaliśmy się też rogalikami z czekoladą, żeby nam przypadkiem energii na spacerze nie zabrakło. Włócząc się, zgodnie jednak ze szkicowym planem, dotarliśmy do rzeki Arno, gdzie podziwialiśmy kataraktę.
Po drugiej stronie rzeki, gdzie liczyliśmy na park, zwiedziliśmy anarchizującą dzielnicę – ze skłotem, biblioteką i freeshopem, do których nie weszliśmy, jednak z napisów na murach dało się to i owo wyczytać. Ku naszemu rozgoryczeniu park okazał się ogrodzony i niedostępny. Ruszyliśmy wzdłuż murów ku Pałacowi Pitti. Wstęp niestety był wysoce płatny, a my tylko do tamtejszych ogrodów chcieliśmy wejść.
Na przeciwko wejścia do pałacu
mieszkał kiedyś Dostojewski i napisał tam swego „Idiotę”.
Florencja pełna jest tabliczek upamiętniających wizyty znanych
artystów, którzy tworzyli w tym mieście. Ta gęstość
nawiedzanych przez artystów miejsc i wielość pionierskich
rozwiązań w sztuce (ale i nie tylko), związanych z tym miejscem,
wydaje się tak przytłaczająca, że aż dziwna. Niby dlaczego w tym
miejscu? To, że tutejsi ludzie w jakimś sprzyjającym czasie i
okolicznościach wybuchli kunsztem i kreatywnością daje się
jeszcze jakoś pojąć i zracjonalizować. Ale to przylepianie się
przyjeznych, kolejnych rzesz twórców do tego miasta, jak gdyby już
niezależnie od mniej lub bardziej sprzyjających pierwotnie
okoliczności, jest już zjawiskiem, które chyba trudniej
zracjonalizować niż cały ten ichni renesans.
Zaopatrzyliśmy się w pizze, soki oraz
ciasteczka i podjęliśmy próbę wyspacerowania się poza miasto.
Florencja to małe miasto, więc nie jest to specjalnie trudne.
Mozolne było jednak to nasze wspinanie się stromymi uliczkami. Jak
chce się spojrzeć z góry na miasto, to Florencja oferuje kilka
możliwości. My nie wybraliśmy najszczęśliwiej, bo raz, że na
najlepszy taras wybraliśmy się na piechotę, a nie autobusem, dwa,
że nie wybraliśmy najkrótszej drogi do tego miejsca; trzy –
zboczyliśmy z obranej drogi, skuszeni poradami zamieszczonymi w
przewodniku po Florencji. A tam napisano, że Floreteńczycy z
rodzinami spacerują w weekendy po fortecy, z której roztacza się
piękny widok. I chyba nie tylko w naszym przewodniku tak
konfabulowano, bo – ku naszemu rozgoryczeniu – wstęp tam okazał
się nie dość, że płatny, to jeszcze horendalnie (10 euro za osobę za niezadaszony park), ponieważ
miejsce to było częścią ogrodów przy Pałacu Pitti, który już
wcześniej próbowaliśmy zdobyć. Od bramki do fortecy odbijały się
kolejne fale zawiedzionych turystów. Stamtąd ruszyliśmy
teoretycznie najkrótszą drogą na taras, lecz mapa nie uwzględniała
wzniesień. Dlatego, gdy już zjechaliśmy wózkiem pełnym Jasia i
zakupów na sam dół miasta, to nie znaleźliśmy w sobie sił, by
ponownie zdobywać strome wzniesienia.
Mieliśmy się byczyć spacerując, a
tu zmęczenie zaczęło lęgnąć się w naszych szeregach jeszcze
przed 18. Godziny nie były pozbawione znaczenia tego dnia, gdyż
niektórzy z nas mieli przebiegły plan dostania się za darmo do
katedry w roli pobożnych chrześcijan zmierzających na mszę. I ten
akurat plan wypalił nam tego dnia, tylko zmęczony P stroił fochy i
został siedząc na ławeczce przed katedrą. Spacer domagał się
uroczystego domknięcia, więc G zagoniła wszystkich do kawiarni,
gdzie raczyliśmy się specjałami – każdy w miarę potrzeb i
umiejętności dogadzania sobie: od wina, przez czekoladę, po kawę.
Wszystko to oczywiście z ciasteczkami. Jaś siedział na podłodze,
przyglądał się pozostałym klientom bardzo zdziwiony. Mógł nie
wiedzieć, że miejsce to odwiedzamy tylko na chwilę. Może
wyobrażał sobie, że to będzie nasz kolejny dom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz