w drodze

w drodze

poniedziałek, 23 lipca 2012

Przez Europę



w Reims


„Podróżnicy, rozbijajcie namioty w Paranie. Lub nie, powstrzymajcie się. Zachowajcie dla ostatnich krajobrazów Europy swe zatłuszczone papiery, nieśmiertelne butelki i rozprute puszki konserw. Tam rozłóżcie swoje zardzewiałe namioty.”
Claude Lévi-Strauss, Smutek tropików, s. 157

Dlaczego rozkładamy się w Europie, zamiast eksplorować nieznane? Moglibyśmy być teraz wszędzie, ryzykując zdrowie przeprawiać się przez mokradła, poznawać granice naszych możliwości i może nawet niektóre z nich przekraczać. Moglibyśmy oglądać biedę na ulicach w Katmandu, najeść się pyłu w Ouagadougou, moglibyśmy zostać porwani w Egipcie, dostać sraczki w autobusie jadącym przez Indie lub przedawkowywać adrenalinę latając na kajtach wzdłuż plaż Południowej Afryki. Może nie wszystko w jeden dzień. W odróżnieniu od testujących człowieczeństwo przygód, uprawiamy spokojną i bezpieczną podróż z dala od wszelkich granic. Nurzamy się we wnętrzu, w dziedzinie funkcji, w Europie. Może to pozwoli zrozumieć nam, dlaczego takim szokiem było dla nas pojawienie się straży granicznej w pociągu wjeżdżającym do Szwajcarii. Przecież miało być tak Schengen...! 
katedra w Amiens
Wyjeżdżając z Reims, zastanawialiśmy się, czym jest dla nas Francja. Dla Gosi Francja jest radością picia kawy z croissantem w nadmorskiej kawiarence, latem, o poranku. To miejsce to chyba Nicea. Dla Piotrka, Francja to mała miejscowość Monnais i straszna praca sprzątania ekologicznej toalety, tj. wywiezienie chyba ze stu kilo gówna na pole, wykonana w słońcu i w międzynarodowym towarzystwie kolegów z Litwy, USA, Czech i Niemiec. Francuskie égalité et fraternité, czyli taki skatologiczny koszmar wysiłku przywracania równowagi środowisku, owocujący poczuciem „męskiej przyjaźni”, o szczegółach zawiązywania której nie wspominaliśmy inaczej niż przez pełen zrozumienia uśmiech. Punktem wspólnym tych naszych skojarzeń z Francją jest tylko słoneczne lato :)


Okazuje się, że nie wszyscy przesiedli się na samoloty, dworce kolejowe są pełne ludzi, a na niektórych trasach konieczne jest kilkudniowe wyprzedzenie przy rezerwacji, żeby jeszcze dostać bilet. Mimo popularności kolei, w zwiedzaniu Europy pociągiem jest coś nostalgicznego. Koleje nie pasują do neoliberalnej wizji rozwoju, dlatego albo są zwijane (PL), albo ich najbardziej dochodowe trasy są prywatyzowane. Ta nostalgia związana jest więc z oglądaniem świata, który odchodzi. Lub precyzyjniej, świata, któremu kazano „zwijać się”. Świadomość „zwijania się” państwa dla dobrobytu (welfare state) powoduje, że przyglądając się temu jak przestrzeń publiczna urządzona bywa w Niemczech, Francji, Szwajcarii trudno dzisiaj myśleć „u nas też tak kiedyś będzie”, jak zwykło się myśleć po polsku we wczesnych latach dziewięćdziesiątych poprzedniego stulecia. Dzisiaj nie tylko wiemy, że w Polsce nie będzie tak, jak w tych krajach, ale jeszcze wiemy, że to, co publiczne i to, co wspólne ulega tam zawłaszczeniu, a niedoścignionym wzorcem „reform” pozostaje UK, gdzie prywatyzacji uległy nawet ulice (książka Anny Minton pokazuje, z czym  wiąże się to zawłaszczanie). Wrażenie świata, który odchodzi, dopełnia odwiedzanie robotniczych, było nie było, kempingów. Ciekawe czy jeszcze gdzieś poza Szwajcarią można zobaczyć przyczepę kempingową ciągnioną przez kabriolet.

Próbując rozpracować sernik malinowo-pistacjowy w pociągu z Reims

Brak komentarzy: