całkiem fajny most "kamienny" |
Ponieważ Pruszcz jest tak blisko, mogliśmy sobie spokojnie wyjechać późno i nawet zdążyć upiec rano ciasteczka owsiane na drogę :) Miał z nami jechać Tata, ale rozbolała go głowa i wrócił do Ustki. Pomknęliśmy więc we trójkę pociągiem i po pół godziny byliśmy w Pruszczu. Wysiedliśmy i nie bardzo wiedzieliśmy, gdzie iść - z jednej strony Biedronka, a z drugiej jakby nic... A przynajmniej nic wyglądającego na centrum miasta, koło którego mieliśmy się znajdować. Ale upewniwszy się na mapach, ruszyliśmy tam właśnie i był to spacer bardzo przyjemny, wzdłuż ścieżki dydaktycznej, przez rzeczkę.
Ścieżka z tablicami, a trzeba przyznać, że było ich dużo wszędzie - na temat historii i przyrody, byłaby jednak ciekawsza, gdyby było cieplej lub gdybyśmy spodziewali się zimna. A tymczasem prognoza pogody mówiła o kilku stopniach więcej. Przyspieszyliśmy i z krótkim postojem przy kościele całkiem ciekawym i do tego bardzo starym, z którego ogłoszenia duszpasterskie słychać było daleko, daleko, trafiliśmy do Faktorii, czyli rekonstrukcji osady handlowej z czasów kontaktów z cesarstwem rzymskim.
Początkowo byliśmy trochę zbici z tropu, bo miały być trzy chaty, no i były, tylko jakieś takie małe i do tego zamknięte...
trzy chaty |
i amfiteatr |
czas na pierwszy piknik, czyli wegańska szarlotka oraz inka z melasą karobową |
osobliwa pruszczańska architektura |
a to już Faktoria |
Ale okazało się, że to nie wszystko i właściwa Faktoria jest dalej, za Skate-parkiem. Weszliśmy, kupiliśmy bilety (6 zł jeśli jest się nauczycielem, studentem, doktorantem albo ma się trójmiejską kartę biblioteczną) i poszliśmy zwiedzać. Jedna chata (hala targowa) niestety przeznaczona na prywatną imprezę, czyli urodziny jakiegoś dziecka. W drugiej (chata wodza) siedziały dzieciaki i oglądały filmik o historii tego miejsca. Miejsce na szczęście ciepłe, można usiąść i odtajać, więc trochę się zasiedzieliśmy. Nawet toaleta jest w chacie wodza - daleko jej do rekonstrukcji. Przy okazji obejrzeliśmy trochę bursztynowych przedmiotów. Potem zwiedziliśmy jeszcze chatę kowala i bursztyniarza, nie mogąc się nadziwić, że niby rzemieślnicy, a podejrzewa się, że mieli meble zupełnie nie wyszlifowane, takie że lepiej nie dotykać. A może to po to, żeby przestraszyć turystów.
W grodzie były też zwierzęta - kozy (jedna jakaś przeziębiona) i... ptaki, ale że jesteśmy miastowi to tylko nieśmiało napiszemy, że to chyba bażanty, ale równie dobrze mogłyby to być kuropatwy.
Po spacerze okazało się, że czasu do pociągu, którym planowaliśmy odjechać, jest jeszcze dużo, a nie bardzo wiemy, co tu jeszcze zwiedzać, więc znaleźliśmy inne połączenie i ruszyliśmy na dworzec. Szliśmy tą samą drogą, zastanawiając się nad losem miasta pełnego ogłoszeń o lokalach na sprzedaż/wynajem i sklepów używaną odzieżą. Czy mieliśmy przed oczami miasto w kryzysie, czy też ono od dawna już tak wyglądało?
Początkowo mieliśmy w Pruszczu spotkać się z dawno niewidzianym kolegą, ale że był akurat w Gdańsku... to poszliśmy na kawę, kiedy już wysiedliśmy z pociągu, w jednym z wszędobylskich centrów handlowych ;) A po spotkaniu długo jeszcze siedzieliśmy przy stoliku, bo jakoś wstać po tym spacerze nie mogliśmy, a i Jasiek nie krępując się niczym zasnął...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz