Drugi dzień w Bolonii był długi i
piękny :) I nawet całkiem słoneczny! Wyszliśmy z domu jeszcze
przed południem, pojechaliśmy sobie do największego tu parku i
trochę pobawiliśmy się na placu zabaw.
Potem kawiarnia z całkiem
niezłymi jak na włoskie ciastkami i znów trochę zabawy.
W drodze do centrum jeszcze wpadliśmy
na jakąś całkiem ciekawą galerię. Ale prawdziwym hitem okazała
się biblioteka. Polecamy bardzo gorąco wszystkim podróżnikom z
dziećmi małymi i większymi, a i bez dzieci też :) Przede
wszystkim była tam specjalna sala dla maluchów, przed nią
prawdziwy parking na wózki i szatnia. W środku miękkie niskie
siedzenia, żeby można było z dzieckiem się pobawić i żeby nie
spadło. Dwie dolne półki to książeczki dla dzieci, wyżej
książki na temat rodzicielstwa. Książki w wielu językach,
znaleźliśmy i po polsku. Przy jednej anglojęzycznej książeczce
sami się prawie popłakaliśmy ze śmiechu, gdy gołąb próbował
nas przekonać, żebyśmy pozwolili mu poprowadzić autobus. Nasza
mama na pewno by mu pozwoliła! Jasiek poznał też dwie dziewczynki,
jedna nie wychodziła jeszcze z ramion mamy, więc nie była zbyt
interesująca, ale ta druga, która tak jak Jaś pokonywała spore
już odległości na czworakach, była warta uwagi! Początkowo
trochę się spłoszył i zapłakał, może dlatego, że było to
pierwsze ciemnoskóre dziecko, z jakim miał kontakt, ale szybko się
oswoił i razem czytali książeczkę o zwierzętach. Oczywiście w
bibliotece był i przewijak, właściwie to była oddzielna toaleta
tylko dla dzieci mniejszych i większych. Były ciekawie
zaprojektowane krzesła, idealnie nadające się do zabawy z
niemowlakiem. Była kawiarnia/restauracja, gdzie za rozsądną cenę
zjedliśmy gnochi z pomidorami i napiliśmy się czegoś ciepłego.
Była szklana podłoga, pod którą widać było starożytne
fundamenty i która również nadawała się do zabawy. I w końcu
była wyprzedaż książek, na której za 1 euro (!!!) kupiłam
książeczkę duńską o migracjach :) Książeczka była tak fajna,
że nie mogłam uwierzyć, że jest na sprzedaż i do tego tak tanio,
ale widocznie zbyt dużo czytających po duńsku osób tam nie było,
żeby ocenić jej wartość. Bibliotekarki chciały mi jeszcze
norweskie książeczki sprzedać, ale zbyt dużo nie możemy ze sobą
wozić, więc duńskie muszą straczyć (dwie, bo wzięłam jeszcze
jedną o jeżdżeniu na nartach).
Kolejne dzisiejsze odkrycie to
dzielnica uniwersytecka. Czegoś takiego jeszcze nie widzieliśmy! Na
prawie każdym murze malowane na płótnie ogłoszenie o miejscu
spotkania z okazji tej czy innej demonstracji. Do tego mnóstwo
murali, grafitti, napisów, plakatów, naklejek i innych elementów
wskazujących na bunt i krytykę systemu. Co ciekawe, jedyną pustą
ścianą była ta przy wydziale ekonomii. A najwięcej treści
gromadziła ściana przy filozofii. Niechby ktoś w tym mieście
spróbował zlikwidować taki kierunek studiów!! O mały włos a
trafilibyśmy też do muzeum badań i studentów, ale akurat
zamykali. Pod tym względem mieliśmy dziś lekkiego pecha, bo
również dwie polecane w informacji turystycznej restauracje
wegetariańskie zamknięto tuż przed naszym przyjściem, żeby
otworzyć je znów dopiero w porze kolacji. A w porze kolacji to my
już byliśmy w domu i zajadaliśmy się pysznym makaronem i
karmelizowanymi mandarynkami, świętując koniec pięknego dnia :)
|
Filozofia w Bolonii strefą antyfaszystowską? |
|
Budynek filozofii, tuż za "strefą antify" |
|
Wejście na wydział filozofii |
|
Wspomniana ekonomia |
|
Podróż edukacyjna |
|
Karmelizowane mandarynki stąd wzięliśmy |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz