No i zobaczyliśmy Watykan, a przynajmniej jego część, tzn. Bazylikę św. Piotra. Nie żeby nas strasznie ciągnęło, ale skoro bylismy już w okolicach... Przed wejściem trzeba było trochę postać w kolejce, więc wysłalismy do niej śmiałków, którzy nie bali się słońca i wystali wejście do świątyni... Swoją drogą - jest koniec września, a my smażyliśmy się na placu, pocieszając się, że w sierpniu musiało być o niebo gorzej... Sam kościół - w przewodniku przeczytaliśmy, że przez długi czas była to największa świątynia świata, więc jak już tam trafiliśmy, to wydała nam się mniejsza od tego, co sobie zdążyliśmy wyobrazić... Wózek trzeba było zostawić w przechowalni, ale poza tym zwiedzało się całkiem nieźle... Włączyliśmy się do tłumów oglądających "Pietę" Michała Anioła (OK, może nie tłumów, ale przynajmniej większej grupki ludzi - w końcu to już po sezonie), ale nie daliśmy się wciągnąć w głaskanie stóp posągu, co wydawało się hitem tego miejsca.
Hitem nie tylko zaś tego miejsca, ale i całego Rzymu wydaje się stanie z tabletem przed twarzą, prawdopodobnie po to, by zrobić sobie zdjęcie "z rąsi", ale kto wie, może to nowy rodzaj
plankingu...
Udało nam się w sumie uwinąć w 40 minut, po czym wiedzeni głosem rozsądku i Jaśkowych sugestii rozbiliśmy piknik pod kolumnami.
Zaraz potem ruszyliśmy w stronę fortecy - byłego mauzoleum Hadriana, ale w końcu do środka nie weszliśmy, bo mieliśmy już trochę dosyć na dziś. Za to zatrzymaliśmy się pod fortecą na kawę i "spremutę", a do tego poobserwowaliśmy nieco życie turystyczno-uliczne, pełne mimów oraz gadżetów za jedno euro sprzedawanych na obrusikach. Raz nawet widzieliśmy akcję nagłego zwijania obrusików, ale szybko alarm został odwołany i nie udało nam się zobaczyć ewakuacji...
W końcu postanowiliśmy wracać do mieszkania, które wynajmujemy, choć zajęło nam to sporo czasu, bo po drodze były postoje na zakupy magnesików na lodówki ;), odpoczynek przy fontannie i targowanie się z panem sprzedającym róże...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz